Читать книгу: «Nasi okupanci», страница 8

Шрифт:

Lekarze mają głos

Podkreślałem przy innej sposobności przyczyny, dla których tygodnik literacki godzi się otwierać przygodnie swoje łamy dla kwestii na pozór obcych literaturze. Skoro żyjemy w takich stosunkach, że nawet czasopisma społeczno-lekarskie uchylają się od swobodnej dyskusji w pewnych sprawach, sądzę iż, przerywając to milczenie, „Wiadomości Literackie” spełniają misję obywatelską. Dlatego też pragnę zwrócić tutaj uwagę – wszystkich, ale lekarzy w szczególności – na pracę doc. dr Lorentowicza pt. O sposobach zapobiegania ciąży; mianowicie dlatego, że ze względu na oficjalne stanowisko uniwersyteckie autora praca ta stanowi niejako przełom w ustosunkowaniu się naszego świata lekarskiego do tej sprawy.

A głos lekarzy jest tu szczególnie ważny. Bez względu na to, czy Poradnie Świadomego Macierzyństwa będą się mnożyły i w jakim tempie, zawsze – zwłaszcza na prowincji, w szpitalach, w kasach chorych – lekarze pozostaną naturalnymi ośrodkami w tej dziedzinie higieny, a od ich oświecenia, od ich poglądów, od ich dobrej woli zależeć będą losy milionów kobiet, dzieci i rodzin.

Dotąd stanowisko lekarzy w kwestii zapobiegania ciąży było – zwłaszcza w stosunku do klas ubogich, najbardziej tego potrzebujących – przeważnie negatywne. Wynikało to z sugestii wielu fałszywych pojęć, które zaledwie teraz – w ogniu dyskusji – zaczynają się przejaśniać; ale – powiedzmy wręcz – wynikało to również z ich niedostatecznej wiedzy w tej dziedzinie. Studia lekarskie na naszych uniwersytetach nie zajmowały się zupełnie środkami zapobiegawczymi; przemilczały wstydliwie i godnie ten dział higieny, mimo że lada student wylicza przy egzaminie szereg okoliczności – bodaj czysto lekarskich – w których ciąża jest niebezpieczna i niepożądana. Faktem jest, że pod niechęcią lekarzy do udzielania porady w tej mierze krył się często zupełny brak doświadczenia i maskowana powagą bezradność.

Doc. Lorentowicz stwierdza ten brak przygotowania i stara się go wyrównać szczegółowym wykładem o środkach zapobiegawczych. (Dobre i to, choć nie zastąpi kursu praktycznego). Zarazem, dr Lorentowicz stawia zasadę, że wobec naporu zagadnień życiowych – nędzy, bezrobocia, degeneracji rasy, rosnącej plagi poronień – a także wobec doniosłych przemian obyczajowych w dziedzinie seksualnej, zachodzi dla lekarzy konieczność „poddania rewizji dotychczasowych poglądów na środki zapobiegawcze”.

Nie może się utrzymać – mówi dalej – negatywne stanowisko lekarza, oparte na fałszywych pojęciach o „godności stanu”. W każdym wypadku zwrócenia się pacjentki z prośbą o zalecenie środka ochronnego, lekarz powinien sumiennie i życzliwie rozważyć motywy konieczności ograniczenia potomstwa… Szorstka, bezwzględna odmowa oddaje kobietę w ręce partaczy i szarlatanów… Nie wystarcza również powiedzieć chorej: „pani musi się starać o to, aby nie zajść w ciążę”. Jeżeli lekarz uzna, że podane motywy zasługują na uwzględnienie, powinien nie tylko wskazać najodpowiedniejszy środek ochronny, ale nauczyć chorą posługiwać się nim… „Wobec beznadziejności walki z poronieniami zbrodniczymi, dopóki społeczeństwo i państwo nie roztoczy należytej opieki nad ciężarną matką i dzieckiem, a zwłaszcza matką i dzieckiem nieślubnym, dopóki państwo i obywatele nie wezmą na swoje barki ciężaru wychowania liczniejszego potomstwa rodzin niezamożnych, dopóty polecenie środków zapobiegawczych zajściu w ciążę musimy uznać za celowe, słuszne i pożądane”.

Oto wypowiedź jasna i kategoryczna.

Jeszcze jedno godne jest uwagi w tej broszurze. Mianowicie doc. Lorentowicz stwierdza, że o ile encyklika papieska z r. 1930 (Casti connubii) bezwarunkowo i bez wyjątków – nawet gdy chodzi o życie matki – potępia i odrzuca przerywanie ciąży, o tyle w sprawie zapobiegania ciąży taż sama encyklika przechyla się ku liberalizmowi. Doc. dr Lorentowicz cytuje jej autentyczny tekst, mówiąc: „co dla interesującej nas sprawy ma duże znaczenie, encyklika uznaje wskazania społeczne i eugeniczne dla zapobiegania ciąży: Wolno natomiast i winno się mieć na względzie to wszystko, co przemawia za indykacją społeczną i eugeniczną, byleby się to osiągało środkami dozwolonymi, uczciwymi i w słusznych granicach” (str. 39 polskiego przekładu encykliki).

Jeżeli interpretacja doc. Lorentowicza jest trafna, wynikałoby z niej, że prowadzona u nas przez pewne sfery akcja przeciw idei świadomego macierzyństwa nie ma żadnego autorytatywnego uprawnienia, sprzeczna jest z humanitarnymi intencjami papieża i stanowi jedynie etap samowolnej i egoistycznej walki naszego kleru o straszliwy „podatek obrotowy” od rodzących się daremnie i mrących masowo dzieci.

„Handlarze wzniosłym towarem”… przy robocie

Handlarze wzniosłym towarem, jak ich nazwał Skiwski – a ten zna ich dobrze! – są bardzo zaniepokojeni. Czują, że sklepik zagrożony. Nowa ustawa małżeńska, reforma kodeksu karnego… słowem, trochę światła i powietrza, a ich handelek prosperuje tylko w ciemnościach i zaduchu. Toteż trzeba widzieć, jak się dziś krzątają, trzeba ich widzieć przy robocie!

Powstała, jak wiadomo, w Warszawie pierwsza poradnia zapobiegania ciąży – Świadome Macierzyństwo. Znany jest ustrój takich poradni, istniejących od lat w wielu krajach; celem ich – przeciwdziałanie pladze poronień, rabujących zdrowie i życie tylu kobietom. Wobec tego, że paragrafy są tu bezsilne, a nawet szkodliwe, jedynie ochrona przed ciążą – tam gdzie ciąża byłaby katastrofą – może być skutecznym lekarstwem.

Otóż, na pierwszą wiadomość o otwarciu poradni powstał krzyk. Interpelacje, artykuły, komunikaty. Ale nie walczą lojalną bronią, nie ufają ani swoim argumentom, ani swojej pozycji moralnej. Biorą się do rzeczy inaczej: robią – jak się to mówi – wariata. Przedstawiają nową poradnię jako stację dla poronień, rozdzierają obłudnie szaty nad szkodliwością tego zabiegu, przytaczają statystyki. I nic nie pomagają tutaj żadne wyjaśnienia: powtarzają uparcie swoje z całą złą wiarą świętoszka.

A teraz jak wygląda druga strona medalu. Weźmy do ręki numer „Gazety Warszawskiej”, numer niedawny, z października 1931 r.

Jest tam ogromny stukilkudziesięciowierszowy anons – anons w tekście: wiadomo co się za to płaci – reklamujący preparat leczniczy. W samym anonsie nic osobliwego, ot, zwykła sobie reklama apteczna: środek pomaga oczywiście na wszystko, grypa, angina, malaria, gruźlica, krztusiec, kaszel, bóle głowy, choroby żołądka, wątroby, katar żołądka, płuc i nerek, bóle kości, nerwica serca, dyzenteria i wszelkie inne niedomagania. Słowem, żyć nie umierać. Ale prawdziwy sens tego kosztownego anonsu mieści się dopiero w końcowej specjalnej uwadze, która brzmi:

Uwaga: Kobietom w odmiennym stanie – w okresie pierwszych 15 dni – przyjmowanie pigułek X… w ilościach większych niż po 6 sztuk 3-4 razy dziennie nie jest wskazane, bowiem użycie w większych ilościach wywołuje silną cyrkulację krwi, skutkiem czego niezawodnie powoduje niepożądaną reakcję.

Cel anonsu jest zupełnie jasny; wszystko inne jest dekoracją, chodzi tu po prostu o reklamę środka na… spędzenie płodu. Nawet dawkę oznaczono. Ten system ukrytej negatywnej reklamy jest doskonale znany; szczególnie znajduje zastosowanie w pismach „dobrze myślących”, bogobojnych, które tym sposobem mogą – wedle rosyjskiego przysłowia – „i cnotę zachować, i kapitał zebrać”. Obleśna formuła anonsu – owo „niezawodnie powoduje niepożądaną reakcję” – trafia zresztą doskonale w styl naszych świętoszków.

A wiecie, jak się kończy ta propaganda środka na spędzenie płodu podsuwanego – dla miłego grosza – przez „Gazetę Warszawską”?

Kończy się tak:

P. S. W interesie społeczeństwa i dla dobra ogółu uprasza się o przedruk powyższej notatki we wszystkich dziennikach i czasopismach prowincjonalnych.

Czynimy niniejszym zadość tej prośbie. I z kolei my prosimy wszystkie pisma o przedrukowanie naszego artykuliku. W interesie społeczeństwa i dla dobra ogółu. Bo może za wiele już tego cynizmu, nawet jak na „handlarzy wzniosłym towarem”?

„Niewolnice płodności” a niewolnicy głupoty

W trakcie wznowionej obecnie polemiki o „świadome macierzyństwo” obiega prasę pewnego typu ustęp wyjęty z mojego Piekła kobiet i odpowiednio spreparowany:

„Trzeba w tym indywidualizować: w pewnych klasach wreszcie należy wychowywać kobiety nieświadome i nienawykłe do elementarnej nawet higieny”.

Zarówno z tego zdania jak i z całego ustępu, który je zawiera, wynika jasno, że, o ile kulturalniejszym kobietom wystarczy wskazać środki zapobiegawcze, o tyle innym, nienawykłym do elementarnej higieny kobiecej, trzeba wszczepić jej pojęcie, gdyż inaczej wszelkie pouczenia będą złudne i bezsilne, jak to wskazuje codzienna praktyka. (Zatem: „…Trzeba wychowywać kobiety, o ile są zupełnie nieświadome…” itd.). Któż by uwierzył, że te moje słowa będą przekręcone i interpretowane w tym sensie, że ja jakoby żądam, aby całą klasę kobiet utrzymywać w nieświadomości i ciemnocie, i na nią przerzucić ciężar płodności?! „Czy Boy nie rozumie – wykrzykuje mój komentator – że tym jednym zdaniem przekreśla cały sens całego swego wystąpienia, że stwarza jakąś klasę „niewolnic płodności”…

Pośpieszam tedy uspokoić zaniepokojoną ludność: nie mam zamiaru stworzyć klasy „niewolnic płodności”.

Oto co obecnie w Polsce nazywa się dyskusją i polemiką…

Głos ziemianina

Wśród wielu listów, jakie w związku z poruszonymi przeze mnie kwestiami otrzymałem, uderzył mnie jeden, znamienny tym, że pochodzący z kół ziemiańskich. List ten, a właściwie korespondencja, przeznaczona była przez autora do druku; ale żadne pismo nie chciało jej przyjąć… Skierowana na moje ręce, ukazała się w „Wiadomościach literackich”. Przytaczam ją tutaj, ponieważ stanowi wymowny argument na poparcie mego twierdzenia, iż żyjemy w atmosferze fikcji, jaką jest we wszystkich tych sprawach tzw. opinia społeczeństwa.

Wiadomość o projekcie ustawy małżeńskiej nie przeszła u nas bez echa; zaczęło się jednak, niestety, nie od poklasku; wręcz przeciwnie, od protestu! Protest ten, ubrany w napuszone frazesy, sztuczny i pretensjonalny, padł z ust polskich biskupów. Nie straszono nas wprawdzie piekielnym ogniem i szatanami, niemniej straszne jednak ukazano nam horyzonty. A więc zaraza bolszewicka, zagłada ojczyzny, honoru i rodziny! Atak rozpoczął się od razu na wszystkich frontach; zmobilizowano więc całą regularną armię… księży, a nawet rezerwy, tj. sodalicje. Tak zmobilizowane szeregi mają organizować bunt przeciw projektowi, urządzać wiece, gromić z trybun i stojącej do dyspozycji „swojej prasy” rozpustny projekt, zbierać podpisy do głębi oburzonego społeczeństwa, któremu chcą narzucić tę obrazę moralności.

Jak to oburzenie społeczeństwa w rzeczywistości wygląda, przytoczę na autentycznym przykładzie wydarzenia, którego świadkiem byłem przed jakimś czasem. Odwiedziłem znajomych na wsi; wieczorem przychodzi na obowiązkowego bridża ksiądz proboszcz; w trakcie rozmowy oświadcza, że miał cały dzień mnóstwo roboty z uświadamianiem swych owieczek o „heretyckim projekcie nowej ustawy małżeńskiej”; z zadowoleniem stwierdza, że argument, iż w myśl projektowanej ustawy żony będzie można „dowolną ilość razy zmieniać”, spowodował wszystkie kobiety do masowego składania podpisów na proteście. Dalej zwraca się czcigodny ksiądz do gospodarzy domu z prośbą, aby również protest ten podpisali i spowodowali służbę dworską do podpisania. Pani domu, gorliwa sodaliska, z wielkim rozmachem i oburzeniem objawiającym się nieczytelnością podpisu, sygnuje protest i co rychlej mknie do kuchni zbierać głosy maluczkich. Po chwili wraca z tryumfem. „Wszyscy podpisali – powiada – a ci, co nie umieją pisać, położyli krzyżyki”. „Oświadczyłam im – mówi ta zacna matrona – że straszliwe niebezpieczeństwo zagraża rodzinom; za podszeptem złego ducha ma być wprowadzona ustawa, w myśl której mężowie będą mogli bezkarnie porzucać żony wraz z dziećmi na ulicę bez zaopatrzenia, sobie zaś będą mogli brać inne kobiety, żony zaś będą mogły swobodnie i dowolnie zmieniać mężów, itd. W końcu oświadczyłam, że kto nie podpisze, solidaryzuje się z tym bezeceństwem i nie pozostanie chwili dłużej w służbie!” Naturalnie, że po tym końcowym fortissimo oburzenie przeciw reformie było żywiołowe. Wszak groziła utrata posady! Podpisy, a częściej krzyżyki, sypały się jak z rogu obfitości. „Podpisał” kucharz i lokaj, stangret, a nawet dwie dziewki kuchenne wraz z pokojową nagryzmoliły, oburzone, krzyżyki.

Zaiste, sukces nie lada! I to wszystko dzieje się w XX w. w centrum Europy! Można by płakać ze śmiechu, gdyby się nie musiało wyć z oburzenia. W ten „uczciwy” sposób zbierze się w całym kraju i kilkaset tysięcy podpisów. Wprawdzie jestem przekonany, że czynniki rozstrzygające nie dadzą się zastraszyć, chodzi mi jednak o scharakteryzowanie oburzającej działalności duchowieństwa i pokrewnych stowarzyszeń w tak ważnej kwestii. Blagą i terrorem zdobywa się podpisy ludzi nieświadomych. Bo któryż z parafian czy sodalisów zdobędzie się na odmówienie swego podpisu, jeśli ksiądz proboszcz tak nakazuje? Kto ze służby dworskiej nie podpisze, jeśli chlebodawca da mu do zrozumienia, że w przeciwnym wypadku straci posadę?

Nie ma prawie gazety, w której by usłużni wasale duchowieństwa nie pomstowali przeciw projektowi: w sodalicjach szaleją dewotki, ambony co niedzielę gromią rząd i projektodawców, Polskie Radio usłużnie roznosi na falach eteru te gromy w najdalsze zaułki. A z przeciwnej strony nie robi się nic. Wielki czas zorganizować kontrpropagandę, uświadamiać ogół przez prasę, odczyty i radio o pożyteczności reformy. Raz zwalić ten chiński mur. Całe społeczeństwo potrafi to należycie ocenić.

Stefan Theodorowicz.

Pobożne metody

Obiega prasę prowincjonalną artykulik mnie poświęcony, w którym znajduje się następujący ustęp:

„…tylko nienawiść do Kościoła mogła podyktować p. Boyowi złośliwą anegdotkę o Siostrach zakonnych, posługujących chorym po szpitalach. Siostry te – zdaniem jego – wbrew przepisom lekarskim w jakimś szpitalu zbierały się z rozmysłem na wspólne modlitwy razem z Siostrami z oddziału zakaźnego i roznosiły w ten sposób szkarlatynę na chirurgiczny oddział dziecinny, w tej zbożnej myśli, aby z tych niewinnych istot przedwcześnie przysporzyć niebu aniołków”…

Czytając tę bajeczkę, opartą na bezwstydnym przeinaczeniu moich słów i myśli (patrz List biskupi) zastanawiałem się, skąd się ona mogła wziąć i kto ją puścił w obieg? Przypadkowo trafiłem na źródło: jest nim – oczywiście! – „Gazeta Kościelna”, artykuł zaś podpisany jest inicjałami: X. J. M.

Wciąż i wszędzie te same metody! Widocznie muszą być skuteczne w pewnych kręgach… Ale czy nie za drogo opłacone są doraźne sukcesy takich metod? Czy ich mistrze zdają sobie sprawę z tego, że dzięki nim, przymiotniki katolicki, kościelny mogą się stać stopniowo dla całego oświeconego społeczeństwa godłem kłamstwa, oszczerstwa, ciemnoty? Doprawdy, kiedy się czyta takie ponure brednie, ocenia się skarby mimowolnego humoru zawarte w dziełku księdza Pirożyńskiego! Ten dobry redemptorysta dostarczył przynajmniej śmiechu całej Polsce. No, i podpisał się pełnym imieniem i nazwiskiem. Nie tak jak X. J. M., którego inicjały dosyć są szczelne, aby zakryć człowieka, a dosyć przejrzyste, aby zdradzić że autorem tej naiwnej i brzydkiej potwarzy jest – kapłan katolicki. Fe!

Возрастное ограничение:
16+
Дата выхода на Литрес:
03 июня 2020
Объем:
130 стр. 1 иллюстрация
Правообладатель:
Public Domain
Формат скачивания:
Аудио
Средний рейтинг 4,2 на основе 352 оценок
Черновик
Средний рейтинг 5 на основе 104 оценок
Аудио
Средний рейтинг 4,6 на основе 680 оценок
Аудио
Средний рейтинг 4,7 на основе 141 оценок
Аудио
Средний рейтинг 4,7 на основе 1805 оценок
Текст, доступен аудиоформат
Средний рейтинг 4,3 на основе 482 оценок
По подписке
Текст
Средний рейтинг 3,9 на основе 9 оценок
18+
Текст
Средний рейтинг 4,9 на основе 313 оценок
По подписке
Текст, доступен аудиоформат
Средний рейтинг 4,3 на основе 978 оценок
Текст
Средний рейтинг 0 на основе 0 оценок
Текст
Средний рейтинг 0 на основе 0 оценок
Текст
Средний рейтинг 5 на основе 1 оценок
Текст
Средний рейтинг 0 на основе 0 оценок
Текст
Средний рейтинг 0 на основе 0 оценок
Текст
Средний рейтинг 0 на основе 0 оценок
Текст
Средний рейтинг 0 на основе 0 оценок
Текст
Средний рейтинг 2 на основе 1 оценок
Текст
Средний рейтинг 0 на основе 0 оценок