Бесплатно

Michałko

Текст
0
Отзывы
iOSAndroidWindows Phone
Куда отправить ссылку на приложение?
Не закрывайте это окно, пока не введёте код в мобильном устройстве
ПовторитьСсылка отправлена
Отметить прочитанной
Шрифт:Меньше АаБольше Аа

Dziewucha nie odpowiedziała nic, tylko płakała jeszcze mocniej i trzęsła się.

Noc była chłodna i wilgotna.

– Zimno ci? – spytał chłop.

Posadził ją na kupie cegieł, szlochającą. Zdjął parciankę i otulił dziewuchę, a sam został w jednej koszuli.

– Nie płacz!… Nie płacz! – mówił. – Tylko jedną noc przesiedzisz tak. Masz przecie rubla, to jutro wynajmiemy za niego stancję, a spódniczynę ja sam kupię ci za swoje. Ino nie płacz…

Ale dziewucha nie zważała na to, co mówił Michałko. Podniosła głowę i słuchała. Zdawało jej się, że z ulicy dolatuje odgłos znajomych kroków.

Stąpanie zbliżało się. Jednocześnie ktoś zaczął gwizdać i wołać:

– Chodź do domu… Ty!… Gdzie tam jesteś?

– Tu jestem – zawołała dziewucha, zrywając się.

Wybiegła na ulicę, gdzie stał czeladnik.

– Tu jestem! – powtórzyła.

– A pieniądze masz? – spytał czeladnik.

– Mam! O tu… Naści! – rzekła, podając mu rubla.

Czeladnik schował rubla do kieszeni. Potem chwycił dziewkę za włosy i zaczął ją bić, mówiąc:

– A na drugi raz słuchaj się, bo cię za próg nie puszczę…

Rublem się nie wykupisz… A słuchaj!… A słuchaj! – powtarzał, okładając ją pięściami.

– O dla Boga!… – wołała dziewka.

– A słuchaj!… A słuchaj, co ci każę…

Nagle puścił dziewuchę, czując, że go ujęła za kark potężna ręka. Z trudnością odwrócił głowę i zobaczył roziskrzone oczy Michałka.

Czeladnik był chwat Mazur, więc grzebnął Michałka pięścią w łeb, aż mu w uszach zadzwoniło. Ale chłop nie popuścił mu karku. Owszem, ścisnął jeszcze lepiej.

– A uduś mnie, ty złodziejski portrecie… to zobaczysz! – stęknął chrapliwym głosem czeladnik.

– To jej nie bij! – rzekł chłop.

– Nie będę – mruknął i wysadził język.

Michałek otworzył garść, a czeladnik aż się zatoczył. Złapał kilka razy powietrza, a potem przemówił:

– Kiedy nie chce, żebym ją bił, to niech za mną nie chodzi. Lubi mnie, to i owszem, ale ja biję, bo mam taki obyczaj!… Co mi po dziewce, żeby jej walić nie można?… Niech idzie na złamanie karku!

– To pójdzie… Wielka rzecz! – odparł chłop.

Ale dziewucha złapała go za ręce.

– Daj ty już spokój – mówiła do Michałka, drżąc i ściskając go. – Nie mieszaj się między nas…

Chłop oniemiał.

– A ty chodź do domu – rzekła do czeladnika, biorąc go pod ramię. – Co cię tam ma kto poniewierać na ulicy…

Czeladnik wyrwał się jej i rzekł ze śmiechem:

– Idź sobie do niego! On cię nie będzie bił… On ci przecie pieniądze dawał…

– Iii!… Daj mi tam spokój… – ofuknęła dziewucha i poszła naprzód.

– Widzisz, z babą trzeba jak z psem!… – rzekł czeladnik, wskazując dziewuchę.

– Wal ją, a ona za tobą w ogień pójdzie…

I zniknął. Tylko w ciszy nocnej rozlegał się jego śmiech złośliwy.

Chłop stał, spoglądał za nimi, przysłuchiwał się. Następnie wrócił między rusztowania i patrzał na to miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą siedziała dziewucha.

W głowie czuł zamęt, a piersiami nie mógł tchu złapać. Ledwie co powiedziała mu, że tylko jego będzie lubiła – i zaraz odeszła. Dopiero co – on był tak szczęśliwy, tak było tu dobrze z żyjącą istotą, jeszcze z dziewuchą, a teraz – jak pusto i smutno!

Dlaczego ona odeszła?… Jużci dlatego, że taka jej wola, tak jej się podobało!… Cóż on na to poradzi, chociaż jest dobry i silny?… Instynktownie szanował jej przywiązanie do czeladnika, nie gniewał się, że daną mu obietnicę złamała, nie myślał narzucać gwałtem swoich uczuć. Ale pomimo to, tak mu było żal jej, tak było żal…

Wyżartymi przez wapno rękoma otarł oczy i podniósł swoją parciankę, rozrzuconą na stosie cegieł i jeszcze jakby ciepłą. Wyszedł znowu na ulicę, postał tam.

Nic nie widać, tylko wśród mgły połyskują czerwone ogniki latarń.

Wrócił między chłodne mury i legł na ziemi. Ale zamiast spać, wzdychał ciężko, samotny, tęskniący do swojej dziewuchy.

Do swojej, bo ona przecie sama powiedziała mu, że tylko jego będzie lubiła.

Nazajutrz wziął się chłop, jak zwykle, do roboty.

Ale szła mu niesporo9. Był znużony, a i ten budynek jakoś mu obmierzł. Gdzie stąpił, czego się dotknął, na co spojrzał, wszystko przypominało mu dziewuchę i gorzki zawód. Ludzie także kpili z niego i wołali:

– A co, głupi Michałku, prawda, że drogie dziewki w Warszawie?

Drogie, bo drogie! Chłop wydał na swoją wszystkie oszczędności, przymierał z głodu, nic sobie nie sprawił, nie miał z niej żadnej pociechy, i jeszcze go tak brzydko opuściła.

Źle mu tu było, wstyd. Więc gdy usłyszał, że w Warszawie lepiej płacą pomocnikom mularskim, wybrał się tam, pierwszy raz.

Szedł za jednym czeladnikiem, który obiecał zaprowadzić go na ulicę, gdzie najwięcej stawiają domów.

Wybrali się wczesnym rankiem i tęgi kawał czasu sunęli się do Wisły. Chłop, kiedy zobaczył most, aż gębę otworzył. Na tę chwilę i dziewucha wywietrzała mu z głowy.

Przy budce strażniczej zawahał się.

– Co ci to? – spytał ów czeladnik.

– Nie wiem, panie, czy mnie tędy puszczą? – odparł Michałko.

– Głupiś! – zgromił go czeladnik. – Jakby cię kto zaczepił, to mu powiesz, że idziesz ze mną!

– Jużci prawda – pomyślał chłop i dziwił się, że mu taka odpowiedź pierwej nie przyszła do głowy.

Potem dziwił się łazienkom i berlinkom10, że nie tonęły na wodzie, choć wielkie, a potem nie mógł dać wiary, że cały most był z czystego żelaza.

– Musi w tym być jakieś złodziejstwo – mówił do siebie. – Tyle żelaza, to chyba na świecie nie ma!…

Tak sobie szli, czeladnik i Michałko, jeden za drugim, przez most, przez Nowy Zjazd, przez ulice. Koło Zamku chłop zdjął czapkę i przeżegnał się, myśląc, że to kościół. Przed Bernardynami mało go omnibus11 nie rozjechał. Przed figurą Matki Boskiej, obok Dobroczynności, chciał uklęknąć i mówić pacierz, tak, że ledwie odciągnął go czeladnik.

Na ulicach hałas, powozów szeregi, ludzi tłum. Michałko jednym ustępował z drogi, na innych wpadał i aż bladł ze strachu, żeby go nie wyprali. W końcu w głowie mu się na szczęt zamąciło – i zgubił czeladnika.

– Panie!… Panie! – począł krzyczeć zrozpaczony i pędem biegł przez ulicę.

Któs go zatrzymał, mówiąc:

– Cicho ty sobaka12!… Tu krzyczeć nie wolno!

– A bo mi mój pan zginął!

– Jaki pan?

– Czeladnik mularski.

– O to pan!… A gdzież tobie potrzeba?

– Tam, gdzie dom murują…

– Jaki dom?

– Taki… z cegły – odparł chłop.

– Ot głupi!… No, to i tutaj dom murują… I tam i tu!

– Kiedy nie widzę…

9niesporo (daw.) – trudno, powoli. [przypis edytorski]
10berlinka – niewielka barka rzeczna. [przypis edytorski]
11omnibus – duży pojazd konny. [przypis edytorski]
12sobaka (ros.) – pies. [przypis edytorski]
Купите 3 книги одновременно и выберите четвёртую в подарок!

Чтобы воспользоваться акцией, добавьте нужные книги в корзину. Сделать это можно на странице каждой книги, либо в общем списке:

  1. Нажмите на многоточие
    рядом с книгой
  2. Выберите пункт
    «Добавить в корзину»