Бесплатно

Przygody młodych Bastablów

Текст
iOSAndroidWindows Phone
Куда отправить ссылку на приложение?
Не закрывайте это окно, пока не введёте код в мобильном устройстве
ПовторитьСсылка отправлена
Отметить прочитанной
Przygody młodych Bastablów
Przygody młodych Bastablów
Аудиокнига
Читает Anna Nehrebecka
Подробнее
Шрифт:Меньше АаБольше Аа

IV. Zemsta przemytnika

Mijały dni, a panna Sandal nie wracała do domu. Żal było nam jej serdecznie i martwiliśmy się bardzo, że projekt wynajęcia mieszkania się nie udał. Panna Sandal jest bardzo porządną osobą, bo zdaje się nie pisała o tym do ojca. W każdym razie nie otrzymaliśmy od tatusia żadnego listu z naganą.

Nie lubimy rezygnować z raz powziętych zamiarów. Nie udało nam się wzbogacić panny Sandal przez wynajmowanie pokoi, ale mógł się przecież znaleźć jakiś inny sposób. Mówiliśmy o tym, bawiąc się na morskim wybrzeżu. Chodziliśmy bardzo często do domku straży nadbrzeżnej. Ze strażnikami zaprzyjaźniliśmy się jeszcze więcej niż z rybakami, ponieważ rybacy byli przeważnie na morzu, a strażnicy mieli dużo wolnego czasu i opowiadali nam historie o portach południowych, odległych podróżach, dzielnych oficerach i odważnych marynarzach. Nie chcieli nam opowiadać o przemytnikach.

– Prawdopodobnie boją się mówić dzieciom – rzekł Dick – o strasznych zbrodniach, jakie popełniali przemytnicy.

– Tak – dodała Ala – nie wiedzą wcale, ileśmy się nasłuchali o przemytnikach, korsarzach, rozbójnikach, rzezimieszkach – i Ala westchnęła.

– Możemy w każdym razie zabawić się w przemytników – powiedział Oswald. Ale zabawa się nie udała, bo im człowiek robi się starszy, tym bardziej pragnąłby przeżyć coś naprawdę, a wszystko „na niby” staje się niewystarczające.

O przemytnikach dowiedzieliśmy się od pewnego starego człowieka. Wybraliśmy się któregoś dnia na dalszy spacer i tam ujrzeliśmy starego rybaka, siedzącego na łodzi wywróconej do góry dnem. Palił jakiś straszny tytoń.

Przywitaliśmy się z nim bardzo grzecznie i Ala zapytała:

– Pozwoli pan usiąść przy sobie?

– Owszem.

Zapanowało przykre milczenie. Nie wiedzieliśmy, od czego zacząć rozmowę z siwobrodym rybakiem. W końcu wyjął fajkę z ust i rzekł:

– Po cóżeście tu przyszli? Chyba nie po to, ażeby się przyjrzeć, jak wyglądam.

– Pan bardzo dobrze wygląda – powiedziała Dora.

– Panienka też – brzmiała uprzejma odpowiedź.

– Mamy wielką ochotę porozmawiać z panem – odezwała się Ala.

– No, to mówcie – rzekł rybak.

I wtedy, jak to się często zdarza, nie mieliśmy nic do powiedzenia.

Noel przerwał kłopotliwe milczenie.

– Mnie się zdaje, że nie tylko wygląda pan dobrze, ale nawet bardzo interesująco, jak gdyby pan był kiedyś rozbójnikiem morskim.

– Nigdy w życiu – odpowiedział stary rybak bardzo urażonym głosem. – Byłem w marynarce póty, póki nie straciłem jednego oka podczas walki. Rozbójnicy morscy zasługują na śmierć.

Przykro nam było, że się wyrażał tak nieprzychylnie o rozbójnikach morskich, dla których żywimy niekłamaną sympatię. Tylko Dora rzekła:

– Tak jest, rozbójnicy morscy są bardzo źli, tak samo jak inni zbóje i przemytnicy.

– Niewiele wiem o zbójach – odrzekł stary człowiek. – Nigdzie za moich czasów nie można było spotkać zbójów. Miałem w rodzinie jednego zbója, brata rodzonego mojej prababki, ale go powieszono! Był z niego podobno dzielny chłop, umarł młodo.

– Szkoda – westchnęliśmy wszyscy prócz Dory.

– A znał pan jakiegoś przemytnika? – zapytał H. O. – To jest, czy znał pan osobiście?

– To inna rzecz – rzekł stary i mrugnął na nas okiem.

Zrozumieliśmy od razu, że straż nadbrzeżna myliła się, gdy twierdziła, że nie ma przemytników. Stary wiedział coś o nich, ale bał się zdradzić przed nami swoich znajomych, a może nawet przyjaciół. Nie wiedział, jak bardzo życzliwie jesteśmy usposobieni względem przemytników.

Oswald rzekł:

– Kochamy przemytników. Może nam pan śmiało o nich opowiadać.

– Było mnóstwo przemytników za czasów młodości mojego ojca. Rodzony kuzyn mojego ojca był przemytnikiem. Powodziło mu się znakomicie. Ożenił się. Wyobraźcie sobie, że w dniu ślubu prosto od ołtarza zaprowadzono go do więzienia.

– Biedna kobieta – westchnęła Ala – cóż ona zrobiła?

– Nic nie zrobiła – odparł stary marynarz – kobiety nie są od tego, ażeby coś robić; nie na darmo zajmował się przemytnik swoim uczciwym rzemiosłem; dorobił się przyzwoitego zajazdu, w którym gospodarowała żona. Czekała cierpliwie na męża, wiedziała, że taki nie zginie. Otóż w trzy tygodnie po ślubie zajechał przed „Odgłos Dzwonów”, tak zwał się zajazd, jakiś człowiek pokryty kurzem.

– Dalej! Niech pan dalej mówi! – zawołaliśmy z najwyższym zaciekawieniem.

– Zakurzony był i obłocony, miał długą, czarną brodę i kapelusz głęboko nasunięty na czoło. Wszedł do karczmy; było to po obiedzie i w karczmie nie było nikogo prócz żony.

– „Dzień dobry pani – rzekł przybysz – proszę o pokój dla spokojnego człowieka”.

„Nie przyjmuję mężczyzn na nocleg” – odrzekła ona.

„Ale mnie pani przyjmie” – powiedział on.

„Ani mi się śni” – powiedziała ona.

Wtedy on zerwał swoją brodę i kapelusz i oczom jej ukazał się jej własny pan młody, którego z kościoła zabrali do więzienia. Został więc u siebie. W dzień pracował jako robotnik i chodził z przyprawioną brodą, a nocą zajmował się przemytnictwem.

Podobała nam się niezmiernie ta historia.

Oswald zapytał:

– Czy teraz nikt się już nie zajmuje przemytnictwem?

– O nie – odpowiedział pośpiesznie stary marynarz – w każdym razie nie w tej okolicy. Ale znam pewnego młodego mężczyznę – jest bardzo młody i ma niebieskie oczy – w okolicy Sunderlandu… Przemycał właśnie trochę tabaki, a tu na niego wyskakuje strażnik. Zaklął więc w duchu, ale głośno zawołał:

„To ty, Jacku? Jak się masz?”

„Co masz w tym zawiniątku?” – pyta strażnik.

„Trochę brudnej bielizny i parę starego obuwia”.

Wtedy strażnik, ażeby wypróbować młodego człowieka, mówi:

„Daj mi twój tobołek, pomogę ci go nieść.”

A z przemytnika spryciarz nie lada. Myśli sobie: jak nie dam, to mnie zaciągnie do więzienia, jak dam, kto wie, może nie zajrzy nawet. I podał tobołek strażnikowi, a strażnik zaraz mu uwierzył, pomógł odnieść tobołek aż do domu, przepraszając starego człowieka, że go niesłusznie posądzał. Ale to się nie zdarzyło w tej okolicy, nie, nie.

Właśnie Dora chciała zadać pytanie, czemu mówił, że strażnik przepraszał starego człowieka, bo przecież na początku była mowa o młodym mężczyźnie, który miał niebieskie oczy, gdy zjawił się jakiś strażnik.

Kazał nam wstać z łodzi i obrzucił chmurnym spojrzeniem. Nasi strażnicy z naszej wsi są znacznie milsi.

W powrotnej drodze Ala wzięła starego marynarza za rękę i szła z nim razem.

– Czemu – zapytała Ala – ten strażnik był taki niegrzeczny?

– Bo ci strażnicy nie robią nic prócz podejrzewania uczciwych ludzi o zajmowanie się przemytnictwem.

Rozstaliśmy się z naszym nowym znajomym w największej przyjaźni. Mieszka poza wsią, w malutkim domku i zajmuje się hodowlą świń.

Nigdy byśmy nie zapałali antypatią względem tego wstrętnego strażnika, ale wyobraźcie sobie, któregoś dnia, gdyśmy byli w domku straży, rozmawiając z naszymi strażnikami, wszedł ów obcy strażnik i zapytał, czemu to się pozwala bandzie łobuzów kręcić między strażą.

Z godnością, bez słowa opuściliśmy domek straży. Wieczorem, w łóżku, Oswald rzekł do Dicka:

– A gdyby tak dać jakieś zajęcie temu strażnikowi?

Dick ziewnął i odpowiedział, że nie rozumie.

– Chciałbym zostać przemytnikiem – powiedział Oswald – możesz śmiało zasnąć, nie jesteś mi potrzebny. Zamiast ciebie pójdzie ze mną Ala.

– Mów, bracie! – zawołał Dick, zupełnie już ze snu wybity.

– Może byśmy zostali przemytnikami?

– Bawiliśmy się już w to dosyć często.

– Nie idzie o zabawę, ale o prawdziwe przemytnictwo. Kto wie, może w ten sposób uda nam się wzbogacić pannę Sandal.

– Rzeczy, które się przemyca, są bardzo kosztowne – rzekł Dick.

– Mamy przecież trochę pieniędzy, które nam wczoraj przysłał wujaszek. Możemy więc pojechać do Francji na żaglówce, tam kupimy baryłkę albo worek czegokolwiek i wrócimy.

– Tak, tak, i wpakują nas do więzienia. Wcale mi się ten pomysł nie podoba. A zresztą, któż nas przewiezie?

– Ten stary marynarz, ale jeżeli się boisz… – powiedział urażony Oswald.

– Niczego się nie obawiam, tylko nie chciałbym siedzieć w kozie. Słuchaj, Oswaldzie, gdybyśmy tak wszystko zrobili na żarty? Gdybyśmy wzięli beczułkę, ale pustą albo ze zwyczajną wodą? Wtedy mogą nas nawet przyłapać, a my zakpimy z tego strażnika, gdy w beczułce znajdzie czystą wodę.

Oswald zgodził się pod warunkiem, że beczułkę nazwiemy beczką wódki.

Przemytnictwo jest męskim zawodem: nie wtajemniczyliśmy dziewcząt, gdyż Ala mogłaby się uprzeć i pójść w męskim przebraniu, a tatuś tego nie lubi. H. O. i Noel są za mali na przemytników; wobec tego uradziliśmy jechać we dwóch.

Odwiedziliśmy starego marynarza i długo musieliśmy mu tłumaczyć, o co rzecz idzie i że pragniemy zakpić ze wstrętnego strażnika. W końcu rzekł do nas:

– Mam przyjaciela Benendena, który ma śliczną żaglówkę „Mary”, on często zabiera z sobą młodzież na nocny połów ryb, o ile rodzina młodzieży nie ma nic przeciwko temu. Napiszcie więc do ojca z zapytaniem albo poproście pana Charteris, ażeby napisał do ojca. Tak robią różne dzieci. Nie ma co wspominać o beczułce. Napiszcie tylko o połowie ryb.

Uczyniliśmy, jak powiedział. Pan Charteris jest tutaj pastorem, znamy go dobrze. Napisał do ojca, a tatuś dał nam odpowiedź natychmiast „jedźcie, ale bądźcie ostrożni i nie zabierajcie z sobą dziewcząt ani też małych”.

List pokazaliśmy dziewczętom. Ala była zrozpaczona, że nie pojedzie z nami, lecz powiedzieliśmy jej, że „mężczyźni muszą pracować, a kobiety mogą płakać”.

Zorganizowaniem naszej wyprawy zajął się stary marynarz. Na wyprawę wybrał ciemną noc. Z domu wyszliśmy o zmierzchu, bardzo ciepło ubrani, trzymając w ręce paczki z jedzeniem. Staraliśmy się przejść niespostrzeżenie, ale kilka osób zauważyło nas. Załogę żaglówki stanowili: stary marynarz, Benenden i jakiś rudy chłopak.

 

– Odbijać od brzegu! – zakomenderował Benenden.

Odbiliśmy. Oswald cieszył się tak bardzo, że nie był w stanie wyrazić swojej radości. Dickowi natomiast zrobiło się niedobrze i całą noc przeleżał w kabinie. Kabina była wstrętna, ciasna, brudna, czuć w niej było rybami, oliwą, woskiem i w ogóle duszno w niej było bardzo. Oswald tylko na chwilę zszedł do kabiny, ażeby się w niej posilić. Potem przyglądał się morzu i rybom, które podchodziły pod samą żaglówkę.

Robiło się późno i Oswald był już bardzo zmęczony i senny, gdy Benenden rzekł: „Otóż jest”.

Oswald w pierwszej chwili nic nie mógł dostrzec. Potem ujrzał zbliżającą się łódź. Podjechała do naszej. Ludzie z tamtej łodzi rozmówili się szeptem z naszą załogą, a potem podali do naszej żaglówki sporą beczkę.

Uradowało to niezmiernie Oswalda, gdyż lękał się, że nasza wyprawa, „wyprawa przemytników”, może się skończyć zwykłym nocnym połowem ryb.

Było coraz zimniej. Dick spał w kabinie, a Oswald siedział na pomoście, oparty o swoją beczkę.

Gdy się jest nocą samemu na morzu, świat staje się większy, szerszy i głębszy, niebo jest odleglejsze i większa jest otchłań.

Oddając się tym i tym podobnym rozmyślaniom, Oswald wreszcie usnął. Obudził go stary marynarz, trącając z lekka.

– Zajmijże się, obywatelu, swoją beczką! Nie może tak sterczeć na górze, trzeba ją pchnąć pomiędzy ryby i sieci.

Oswald pchnął beczułkę: zapach, który się rozchodził z beczułki, wydał mu się podejrzany, pachniało prawdziwą wódką.

– Czy to aby na pewno sama woda? – zapytał Oswald.

– A cóż by to mogło być innego?

Znowu Oswald się zdrzemnął. Obudził się, kiedyśmy już dobili do brzegu. Wyskoczył na brzeg, ale po ziemi chodził jak pijany. Przypomniał sobie, że trzeba też obudzić Dicka.

Dick był wściekły na Oswalda, że pozwolił mu spać przez całą noc, nie widział połowu ryb, a zwłaszcza beczki z wodą.

– Śpiesz się, Dicku, a zobaczysz, jak się wyładowuje ryby.

Wychodząc z kabiny, usłyszeliśmy obce głosy, a wśród nich i głos tego wstrętnego strażnika.

– Nie żal wam snu, Stokes? – pytał stary marynarz.

– Nie żal mi niczego.

– A może byście chcieli z pół tuzina makreli? – rzekł Benenden.

– Dziękuję, nie jadam ryb.

– Czy przyszliście zobaczyć, jak będziemy wyładowywać ryby?

– Zbyteczna ciekawość.

Czekali bardzo długo. Wreszcie podjechał wózek, na który zaczęto ładować ryby. Benenden i pomocnik ładowali bardzo powoli i bardzo umiejętnie, tak żeby nie naruszyć kupki ryb zakrywających beczułkę.

Strażnik zniecierpliwił się.

– Śpieszcie się i nie ukrywajcie prawdy! Musi wyjść na jaw. Już nas powiadomiono o wszystkim.

Stary marynarz, Benenden i rudy chłopak zrobili zdumione miny.

– O czym to, jeżeli można wiedzieć, powiadomiono was?

– Ano, że przemycacie wódkę. Czuję z tego miejsca.

Oswald wraz z Dickiem podeszli bliżej. Rzeczywiście czuć było ostry zapach alkoholu i brązowa beczka wyjrzała spośród ryb.

– Otóż i ona! – zawołał strażnik. – Proszę opuścić łódź.

Wysiedliśmy, a stary marynarz, wzruszając ramionami, wyjął ostatnie ryby, a następnie beczkę.

– To jest ta beczka – rzekł jeden ze strażników – a gdzie reszta?

– Nie mamy nic więcej! – rzekł Benenden. – Jesteśmy biedni ludzie, musieliśmy postąpić według umowy.

– Dobrze, dobrze – odezwał się strażnik, któremu zamierzaliśmy zrobić „kawał” – musimy zrewidować całą łódź.

Zrozumiałem, że nasza załoga była przygotowana na podobne zajście. Zebrało się jeszcze więcej strażników, zdaje mi się, że miano nas zaprowadzić do domku straży.

Ale Dick miał już wszystkiego po uszy! On nie ma awanturniczego usposobienia, a morska choroba wpłynęła nań bardzo ujemnie.

Rzekł przeto:

– W tej beczce jest tylko woda.

Oswald miał ochotę zabić swojego brata!

– Aha – odpowiedział antypatyczny strażnik – myślicie, że nie mam nosa?

– A więc, proszę otworzyć i przekonać się – mówił Dick niebaczny na ostrzegawcze znaki Oswalda – tam jest woda.

– I ja mam uwierzyć, że jeździliście tak daleko po… czystą wodę? Nie macie tutaj dosyć wody?

– Ale to jest woda, woda francuska – wołał Dick wściekłym głosem – ta woda należy do mnie i do mojego brata. Prosiliśmy tych rybaków, ażeby ją nam przewieźli.

– Rybacy – rzekł strażnik z przekąsem – chodźcie ze mną.

Stary marynarz ociągał się, ale Benenden szepnął, że wszystko w porządku (nikt tego nie słyszał prócz mnie i marynarza).

– A ja chcę iść do domu – upierał się Dick – nie pójdę z wami.

– I na cóż potrzebna wam była woda? – pytano Dicka. – Ażeby skosztować?

– Ażeby was poczęstować, jak nas będziecie wyrzucać z tej łodzi – odparł gniewnym głosem Dick.

Odpowiedział mu śmiech strażników.

Zdaje mi się, że miał tak anielski wyraz twarzy i tak niewinne spojrzenie, że strażnicy uwierzyli mu.

W każdym razie beczkę odkorkowano. Zaczęto wylewać z niej zawartość, była w niej woda, morska woda. Przyznał to nawet jeden ze strażników, który napił się pełną szklankę wody.

– Ale ma zapach wódki – rzekł wycierając usta.

Nasz stary marynarz wyjął z zanadrza flaszkę i rzekł:

– Pozwólcie mi wziąć trochę tej wody, miewam czasem gorączkę i ta woda dobrze mi robi.

Znienawidzony strażnik rzekł:

– Znam ja te wasze gorączki.

Wróciliśmy do domu senni, ale w pysznych humorach. Żart nam się udał.

*

Gdy opowiedzieliśmy już wszystko naszym dziewczętom, gdy wysłuchaliśmy gorzkich wyrzutów, że mamy przed nimi swoje tajemnice – postanowiliśmy ofiarować staremu marynarzowi pięć szylingów za jego współpracę w naszym żarcie.

Początkowo nie chciał przyjąć. Powiedzieliśmy mu, ażeby za te pieniądze kupił prosiaka i nazwał go Stokes, tak jak się zwie ów wstrętny strażnik. Wtedy roześmiał się i przyjął nasz skromny datek. Rozmawialiśmy z nim dosyć długo. Przed odejściem zapytał nas:

– Czyście opowiadali w domu o waszych zamiarach?

– Nie, dopiero po powrocie z wycieczki.

– A więc trzymajcie lepiej język za zębami – rzekł marynarz – nie mówiłbym wam tego, ale czuję się bardzo zobowiązany za tego prosiaka imieniem Stokes. Tylko słowo, że zostanie między nami.

Daliśmy mu słowo.

– Tutaj wieją dziwne wiatry. Właśnie taki wiatr przyniósł wiadomość tym na straży, że będzie tu przywieziona beczka… i że w tej beczce nie będzie sama woda.

Marynarz zamilkł na chwilę, a potem dodał:

– Może to i nie była morska woda.

Zrozumieliśmy, że nasz stary marynarz zajmuje się trochę przemytnictwem i że pomogliśmy mu w tym trochę.

Sprawiło nam to niekłamaną radość. Tatuś nasz ma w tej kwestii odmienne zdanie. Mówił nam, gdyśmy mu opowiadali tę całą historię, że sprzeciwia się prawu. Na pewno tatuś ma rację, a mimo to rad jestem, że byłem prawdziwym przemytnikiem przez jedną noc!

V. Zaida, tajemnicza wróżka Złotego Wschodu

Teraz będzie mowa o tym, jak zostaliśmy cygańską bandą wędrownych śpiewaków. A wszystko to stało się w celu poprawienia bytu nieszczęsnej panny Sandal, dla której żywiliśmy serdeczne współczucie.

Trudno wymyślić jakąś porządną zabawę w mieszkaniu panny Sandal. Znajdują się w nim same konieczne i same użyteczne sprzęty. Przecież nie można przebierać się we własne ubrania albo w ubrania sióstr; nic w tym zabawnego.

Pomysł przeistoczenia się w Cyganów zawdzięczamy Ali. Martwiła się niezmiernie, że nie należała do naszej poprzedniej zabawy w przemytników. Trudno, nie nasza wina, że jest dziewczyną.

Nastały słotne dni. Nudziliśmy się bardzo. Pani Bil gotowała nam wyborne obiady – lecz jedzenie ciastek z kremem czekoladowym nie może wypełnić całego dnia. Oglądaliśmy ścianę zamalowaną przez fruwającego lokatora, ale to także musi się sprzykrzyć. Pytaliśmy się nawzajem, co robić, ale nikt nie mógł wynaleźć rozweselającej zabawy.

Drugi dzień już padał deszcz, kręciliśmy się dookoła domku, przysłuchując się monotonnej muzyce padających kropel.

Wreszcie odezwała się Ala:

– Pani Bil ma u siebie w domu książkę pod tytułem „Napoleońska księga przeznaczeń”, może byśmy sobie pożyczyli tę książkę. Idź, poproś ją, Oswaldzie, ona cię najlepiej lubi z nas wszystkich.

Wszyscy wiedzą, że Oswald nie jest zarozumiały co do swojej osoby, ale prawdą jest, że pani Bil ma do niego jakąś słabość.

– Moglibyśmy wyczytać naszą przyszłość – mówiła Ala – byłoby to z większym pożytkiem niż „myślenie o rzeczach wzniosłych”, to jest o niczym.

Oswald pobiegł do pani Bil i rzekł:

– Kochana pani Bilusiu, pani ma książkę, którą byśmy strasznie pragnęli pożyczyć od pani.

Pani Bil była zajęta wydrążaniem kartofli na kolację.

– Pewno chcecie Pismo święte, leży u panny Sandal na biurku – odrzekła pani Bil.

– O nie, my chcemy pani „Napoleońską książkę przeznaczeń”.

– Przyniosę ją wam jutro.

– O nie, kochana Bilusiu, pobiegnę zaraz. Niech mi pani da swoje klucze do mieszkania. Żadnej szkody nie zrobię.

I pani Bil dała mu klucz. Oswald pobiegł po książkę i wrócił z nią do domu.

Cały dzień spędziliśmy na przepowiadaniu przyszłości, bądź z kart – co jest bardzo trudne – bądź z naszych snów. Naturalnie chcieliśmy wszyscy jednocześnie tłumaczyć nasze sny i z tego powodu mieliśmy ciągłe nieporozumienia rodzinne. Noela sny były bardzo długie, niezmiernie pogmatwane i bardzo nudne. On przysięgał, że wszystko to śniło mu się naprawdę. Mam nadzieję, że mówił prawdę.

Poszliśmy wcześniej spać, przekonani, że będziemy mieli nadzwyczajne sny. Ale na złość nic się nam nie śniło.

Dzień był deszczowy i Ala powiedziała:

– Moi kochani, mam cudowną myśl. Zdaje mi się, że się zaraz wypogodzi. Przebierzmy się za Cyganów i chodźmy do odległych wsi, ażeby ludziom przepowiadać przyszłość. Jeżeli mi pożyczycie książkę na cały dzień, to nauczę się z niej dosyć, ażeby wróżyć ciekawie i tajemniczo. Za wróżby zbiera się srebro – a czasem złoto nawet!

– Ona tak mówi, bo chce sama czytać książkę – rzekł Dick.

Oswald przeciął spory.

– Niech spróbuje. Niech weźmie książkę na godzinę, a my ją potem przeegzaminujemy, czy i jak wiele się nauczyła.

Więc Ala wzięła się do czytania książki, zatykając uszy palcami, a myśmy mówili o tym, jak powinni być ubrani prawdziwi Cyganie.

Pobiegliśmy do naszych pokojów, ażeby zrobić przegląd garderoby, i oczywiście nie było już mowy o żadnym egzaminie.

Zajrzeliśmy do szaf i szuflad panny Sandal, ale wszystko było w kolorach brunatnych i szarych, a przecież wiemy, że „dzieci południowego słońca” (podobno tak się mówi o Cyganach) lubią i noszą barwy jaskrawe.

Postanowiliśmy przeszukać górkę; myśleliśmy, że może tam znajdziemy jakieś weselsze stroje. Dora nie wierzyła, ażeby nasze poszukiwania mogły się udać, i powiedziała:

– Jeżeli się nic nie znajdzie na górce, to będziemy uważać to za rękę losu i nie przebierzemy się za Cyganów. Poza tym jestem przekonana, że za wróżenie można się dostać do więzienia.

– Nie jako Cyganie – rzekł Noel – Cyganie mają pozwolenie na wróżenie i sąd nie może im nic zrobić.

Poszliśmy więc na górkę. Pusta była, lecz czysto utrzymana jak wszystko u panny Sandal. Znajdowało się tam zaledwie kilka pudełek. W pierwszym pudle były tylko listy. Zamknęliśmy je natychmiast. Odsłoniliśmy wieko następnego pudła z głośnym okrzykiem zachwytu, gdyż na samym wierzchu znajdowała się wspaniała purpurowa materia cała złotem zahaftowana. Wyglądało to na jakieś chińskie kimono. Wyjęliśmy je i rozłożyliśmy na podłodze. Wtedy oczom naszym ukazały się nieprzebrane skarby: w pudle znajdowały się suknie, spódnice, bluzy, kaftany, a wszystko w żywych barwach tęczowych, zdobne w hafty, srebro i złoto. Być może skarby te zostały pannie Sandal z lepszych dni.

– Chyba nie będzie na całym świecie wspanialszych Cyganów od nas! – zawołał wesoło Oswald.

– Czy sądzisz, że możemy włożyć te kostiumy bez pytania? – rzekła Dora.

– Nie, nie możemy – odparł Oswald ironicznym tonem – powinniśmy napisać do panny Sandal, że „dowiedzieliśmy się, że pani jest bardzo biedna, przeto prosimy panią, ażeby pożyczyła nam swoje rzeczy, w które się przebierzemy za Cyganów, ażeby przyjść pani z pomocą materialną”. Owszem, możesz, Doro, napisać taki list.

– Przecież ja tylko pytałam – rzekła Dora.

Zaczęliśmy przymierzać ubrania. Były tam i suknie balowe; nie miały dla nas żadnego zastosowania. Oswald ubrał się w biały, srebrem przetykany kaftan, który przewiązał czerwoną szarfą. Z zielonej szarfy zrobił sobie turban spięty jakąś błyszczącą broszą; wyglądał jak torreador. Dick nosił szkarłatny strój zahaftowany złotem, Dora skróciła go i przerobiła odpowiednio. Ala miała suknię niebieską, obszytą piórami, a na niej złoty kaftan i żółtą jedwabną chustkę na głowie.

 

Dory suknia była zielona, a chustka różowa.

Noel uparł się, ażeby jeden rękaw był żółty, a drugi niebieski. Zrobił sobie spiczasty kapelusz zakończony wspaniałą kitą ze strusich piór i powiedział, że jest śpiewakiem.

H. O. nosił srebrną bluzę haftowaną w motylki przepasaną złotą wstęgą, nabijaną brylantami.

Ubrania te złożyliśmy starannie, zrobiliśmy z nich paczki i zabraliśmy z sobą. Nie chcieliśmy paradować w nich przez wieś, ażeby nie zwracać zbytniej uwagi. Kupcowa, u której kupiliśmy szpilki i agrafki do naszych strojów, posiada wózek z osłem. Najęliśmy od niej za dwa szylingi wózek i osła.

Następnego dnia pogoda była cudna, niebo pogodne, a słońce świeciło radośnie. Powiedzieliśmy naszej Bilusi, że jedziemy do pobliskiego lasu, więc zapakowała nam kosz z jedzeniem.

Podjechał wózek z osłem, ale nie mogliśmy się wszyscy pomieścić. Ciągnęliśmy losy, kto pierwszy pojedzie. W życiu naszym nie widzieliśmy nic powolniejszego od tego osła. Oswald co chwila brał osła za łeb i ciągnął go. Osioł był mały, ale uparty. Ala waliła go batem. Nic nie pomagało. Nagle drogą przejechał samochód, a osioł nasz ni stąd, ni zowąd zaczął biec z całych sił, tak iż Oswald i H. O. z ledwością mogli go dogonić.

Daleko za wsią znaleźliśmy las, w którym zdecydowaliśmy się przebrać. Prócz kostiumów mieliśmy także butelkę z orzechową farbą, która cerze naszej nadała ciepły ciemny koloryt.

Już byliśmy przebrani w nasze wspaniałe szaty, a Ala trzymała wciąż jakieś małe zawiniątko.

– Co to jest? – zapytała Dora.

– Wzięłam na wszelki wypadek te oto przybory – rzekła Ala – może nas wróżenie zawiedzie.

I otworzyła węzełek: był tam bębenek, czarna koronka, pudełko od papierosów i grzebienie do włosów.

– A na cóż to wszystko… – zaczął Dick, lecz Oswald zrozumiał w tej chwili i rzekł:

– Brawo, Alu! Żałuję, że sam nie wpadłem na tę myśl.

Ala ucieszyła się, że znalazła uznanie, i to u najstarszego brata.

– A może by w ogóle zacząć od tego. Ściągnie to na nas uwagę publiczności, potem będziemy wróżyć. Zaczniemy od koncertu na grzebieniach. Ażeby się nikt nie domyślił, że nie posiadamy żadnych wschodnich instrumentów, twarze podczas gry zasłonimy czarną koronką. Wiecie, możemy zrobić próbę.

Próba wypadła znakomicie. Aczkolwiek było nam gorąco pod welonami, ale wyglądaliśmy jeszcze bardziej tajemniczo i nikt by nie poznał, że gramy na grzebieniach, a nie na oryginalnych wschodnich bałałajkach.

Rozpaliliśmy ogień i zjedliśmy śniadanie. Doprawdy w pięknych kostiumach panny Sandal wyglądaliśmy arcyromantycznie. Wreszcie zdecydowaliśmy się wyjść na szosę i udać do najbliższej wioski.

Na szosie spotkaliśmy dosyć dużo ludzi. Niektórzy szli pieszo, inni jechali bryczkami. Wyminęło nas także kilka powozów.

Wszyscy nam się przyglądali, ale nie z takim zdziwieniem, jakeśmy to sobie wyobrażali.

Zwróciliśmy się z zapytaniem do odświętnie ubranego jegomościa, dokąd to wszyscy idą w jednym kierunku.

– Tam, gdzie i wy – rzekł jegomość i objaśnił nas, że na ziemiach Sir Blocksona19 odbędzie się ludowa zabawa. Postanowiliśmy udać się na tę zabawę i tam zebrać mająteczek dla panny Sandal.

Przed bramą wielkiego parku Sir Blocksona było straszne zbiegowisko. Kazano nam osła odprowadzić do stajni. Piękna to była chwila, gdy stajenny wziął od nas lejce i osła wprowadził do stajni.

– Bardzo nas godnie przyjmują – rzekła Ala.

– Obcy książęta są tu gościnnie podejmowani – dodał Noel.

– Nie jesteśmy książętami, lecz Cyganami – przypomniała Dora.

– Mogą być książęta-Cyganie.

Już rodzeństwo zaczynało się sprzeczać, gdy podbiegł do nas szczupły mężczyzna z kwiatkiem w butonierce.

– A co to za przedstawienia?

– Nasze.

– Czy jesteście oczekiwani?

– Nie, ale to nic nie szkodzi.

– Coście za jedni? Akrobaci, linoskoczki, śpiewacy, tancerze?

– Nie – rzekła Ala z godnością – jestem Zaida, tajemnicza wróżka Złotego Wschodu, reszta też jest tajemnicza, ale nie wymyśliliśmy dotąd imion.

– Powiedzcie, kim jesteście naprawdę? – zapytał pan.

– Tajemnica – odparł Oswald „tym” głębokim głosem.

– Tak, to jest tajemnica, ale zdaje mi się, że możemy ją panu powierzyć. Jesteśmy Bastablowie i przyjechaliśmy na kilka tygodni do Lymchurch. Chcielibyśmy zebrać trochę pieniędzy dla pewnej zubożałej osoby. Nauczyliśmy się też przepowiadać przyszłość. Jak się panu zdaje, czy pozwolą nam wróżyć na zabawie? Ludzie są często głupi na zabawach, prawda?

– Prawda! – zawołał pan.

– Mamy też instrumenty muzyczne – wtrącił Noel – możemy coś panu zagrać.

– Nie tutaj – rzekł pan – chodźcie ze mną.

I zaprowadził nas w bok, do ślicznej altany. Poprosiliśmy go, ażeby odwrócił się na chwilę, założyliśmy koronki na twarze i zaczął się koncert. Nie dał nam skończyć.

– Co za zgrzyt! Na miłość Boską, przestańcie! Teraz wróżcie mi z ręki.

Ala zdjęła koronkę z twarzy, wzięła go za rękę i mówiła:

– Pojedzie pan w odległą podróż. Spotka pana wielkie szczęście i dużo zaszczytów, poślubi pan piękną damę, która jest panu wzajemna. Przy damie są wielkie pieniądze. Dokoła pana same intrygi i zasadzki, ale niech się pan niczego nie lęka. Zwycięży pan wrogów. Proszę się wystrzegać kobiety, brunetki, która knuje intrygi przeciwko panu.

– Będę się wystrzegał. Czy to wszystko?

– Nie. Niech się pan wystrzega tej brunetki i towarzystwa pijaków. Niech pan będzie ostrożny w wyborze znajomości, bo może pan spotkać fałszywego przyjaciela, który będzie zgubą całej rodziny. Ożeni się pan bardzo prędko i dożyje pan późnej starości wraz z ukochaną żoną. Będzie pan ojcem dwunastu synów i…

– Dosyć! Dosyć! Dwunastu chłopców wystarczy na te ciężkie czasy. A teraz posłuchajcie. Wróżby były znakomite, tylko że trzeba mówić powoli i patrzeć na rękę. Ale muszę was zmartwić. Wszystko odbywa się darmo na dzisiejszej zabawie, nie zarobicie żadnych pieniędzy.

Smutno się nam zrobiło na sercu.

– Poza tym jest tu już jedna pani, która wróży przyszłość.

– Wobec tego możemy już iść do domu – orzekł Dick.

– Wcale nie – powiedział nasz nowy przyjaciel. – Pani nie chce wróżyć, ma ból głowy. Jeżeli więc podejmiecie się ją wyręczyć, to otrzymacie za to dwa funty. Zgoda?

Zgodziliśmy się bardzo chętnie.

– Mam z sobą buteleczkę wody kolońskiej – rzekła Dora. – Mój brat Noel cierpi czasami na bóle głowy, ale dzisiaj czuje się znakomicie. Może pan da tej pani…

– Dziękuję – rzekł z uśmiechem – zajmę się głową tej pani.

I kazał nam chwilę zaczekać, ażeby poczynić odpowiednie kroki. Rzuciliśmy się więc na Księgę przeznaczeń, ażeby przypomnieć sobie niektóre szczegóły wróżb. Gdy ten pan wrócił, rzekł do Ali:

– Tylko panienki mogą się zająć wróżeniem, gdyż na namiocie jest szyld z napisem: „Esmeralda, cygańska księżniczka przepowiada przyszłość i czyta w księgach Jutra”. Chłopcy muszą stać przed namiotem i zwoływać publiczność. Róbcie to głośno. Tak jest, głośno, bardzo głośno. Zaklinam was, nie macie wyobrażenia, jakie to ważne dla zdrowia tej pani!

– Mnie się zdaje, że na ból głowy zaleca się spokój – rzekła Dora.

– Pani ma rację! – zawołał pan z kwiatkiem w butonierce. – Pani ma rację!

Zaprowadził nas do namiotu z szyldem „Esmeralda itd.”. Przed namiotem stała pani w kapeluszu i długim palcie podróżnym.

– Teraz – rzekł pan do Dicka – niech jeden z was stanie przed wejściem i wpuszcza kolejno osoby, które pragną zedrzeć zasłonę przyszłości, a reszta niech gra na tajemniczych instrumentach. Oto dwa funty. O piątej możecie wrócić do domu!

Pani była bardzo blada, miała głębokie sińce pod oczami i zapuchnięte powieki; chciała coś rzec, lecz zanim zdążyła usta otworzyć, odezwał się pan z kwiatkiem w butonierce:

– Ufaj mi, Elu20, kochanie; wszystko ci wytłumaczę. Idź natychmiast do altany, potem przesuniesz się między drzewami. Do widzenia, dzieciaki! Dajcie mi wasz adres, a napiszę wam, czy się sprawdziły przepowiednie.

Pożegnał się z nami i odszedł. Zrobiliśmy to, co nam przykazał, ale po jakimś czasie zabawa zaczęła nas nudzić. Mieliśmy ochotę wrócić do domu, lecz przecież przyrzekliśmy pozostać do piątej. Ala na przemian z Dorą przepowiadały przyszłość – początkowo ludzie odnosili się do nich nieufnie, mówiąc im, że są zbyt młode. Wobec tego nałożyły welony.

Około wpół do piątej do namiotu wpadł jakiś starszy pan: Sir Blockson.

– Gdzie moja córka, gdzie panna Blockson? – zawołał.

Powiedzieliśmy mu, że nie znamy jego córki, panny Blockson.

– Od jak dawna jesteście tutaj?

19Sir Blockson – w oryginale ang.: Sir Willoughby Blockson; w wydaniu źródłowym: Bloeckson. [przypis edytorski]
20Ela – w oryginale ang.: Ella. [przypis edytorski]

Другие книги автора

Купите 3 книги одновременно и выберите четвёртую в подарок!

Чтобы воспользоваться акцией, добавьте нужные книги в корзину. Сделать это можно на странице каждой книги, либо в общем списке:

  1. Нажмите на многоточие
    рядом с книгой
  2. Выберите пункт
    «Добавить в корзину»