Бесплатно

Zgon Oliwiera Becaille

Текст
0
Отзывы
iOSAndroidWindows Phone
Куда отправить ссылку на приложение?
Не закрывайте это окно, пока не введёте код в мобильном устройстве
ПовторитьСсылка отправлена
Отметить прочитанной
Шрифт:Меньше АаБольше Аа

Stałem przez chwilkę na ulicy, nie mogąc się zdecydować, czy iść na górę zapytać tę parę kochanków, śmiejących się bez ustanku w potopie słońca. Potem jednak uznałem za odpowiedniejsze wstąpić do restauracyjki na dole. Musiałem być do niepoznania zmieniony, broda mi urosła w czasie mej gorączki mózgowej, policzki miałem zapadnięte…

Zaledwiem usiadł przy jednym z stolików, ujrzałem panią Gabin, która przyszła z filiżanką kupić sobie kawy za dwa sous i rozsiadłszy się przed ladą, rozpoczęła z kasyerką w najlepsze codzienną paplaninę plotkarek. Nastawiłem uszu.

– I cóż? – zapytała kasyerka. – Ta biedaczka z trzeciego piętra zdecydowała się nareszcie?

– Cóż pani chcesz? – odpowiedziała pani Gabin – to jeszcze najlepsza rzecz ze wszystkich, jakie jej pozostawały do zrobienia. Pan Simoneau dawał jej tyle dowodów przychylności… Zakończył właśnie szczęśliwie swoje interesa – gruby spadek, mówiąc między nami – więc jej zaproponował, żeby z nim jechała… Ma ją ulokować u swojej ciotki, która potrzebuje zaufanej osoby do towarzystwa…

Dama za kontuarem zachichotała przy tych słowach z lekka. Ja zaś ukryłem twarz w arkuszu gazety, czując, że zaczynam drżeć i blednę jak kreda.

– Niema najmniejszej wątpliwości, że to się zakończy małżeństwem – ponowiła z powagą pani Gabin. – Ja pani przysięgam na mój honor, nie zauważyłam między nimi nic podejrzanego. Ta mała opłakiwała bezustannie swego nieboszczyka, a młody człowiek zachowywał się jak najprzyzwoiciej… Wczoraj odjechali. Skoro żałoba się skończy, zrobią, jak sami zechcą.

W tej chwili drzwi restauracyi od ulicy otwarły się i wbiegła Dédé.

– Mamo!… czemu nie przychodzisz na górę?!… Czekam i czekam!… Chodźże!

– Zaraz. Nie nudź mnie – ofuknęła ją matka.

Dziewczynka została i usiadłszy, poczęła się przysłuchiwać rozmowie dwu kobiet z przebiegłą minką małego łobuza, rozwijającego się na paryskim bruku.

– A potem, co tu gadać – dorzuciła pani Gabin; – nieboszczyk przecie nie był wart pana Simoneau… Nie podobał mi się od pierwszej chwili ten chudziaszek… To jego ciągłe postękiwanie… A przytem w kieszeni płótno!… Nie! nie!… taki mąż to czyste nieszczęście dla kobiety, co ma w żyłach krew… Tymczasem pan Simoneau i bogaty i mocny jak Turek…

– Och! Mamo! – wtrąciła się żywo Dédé – ja go raz widziałam, jak się golił… Ma całkiem obrośnięte ręce!…

– Pójdziesz ty mi stąd?… – krzyknęła stara z gniewem, wlepiając dziewczynce kułaka; – wszędzie nos wtyka, gdzie jej nie trza!…

I dodała na zakończenie:

– Wie pani co?… Bardzo dobrze tamten zrobił, że umarł… W porę!… w samą porę!

Znalazłszy się na ulicy, począłem się wlec krok za krokiem, jakbym miał nogi połamane. Nie mogę mimo tego powiedzieć, bym cierpiał zbyt mocno. Uśmiechnąłem się nawet, spostrzegłszy na bruku mój chudy cień, rzucony przez słońce. W istocie, byłem słabeusz… Dzika to była z mojej strony myśl, poślubić Małgorzatę… I przypomniałem sobie jej znudzenie w Guérande, napady zniecierpliwienia, jej życie smutne i pełne trudów… Pomimo tego wszystkiego kochane moje kobieciątko okazywało mi zawsze tyle dobroci… Nie byłem jednak nigdy – widzę to dopiero teraz – jej kochankiem, a jeżeli płakała po mnie, to tylko jak po bracie…

Po cóż więc stawać raz drugi w poprzek jej życiu?… W umarłym niema miejsca na zazdrość… Podniósłszy głowę, ujrzałem przed sobą ogród luksemburski. Wszedłem i siadając na jednej z ławek, oblanych słońcem, pogrążyłem się w słodyczy marzeń… Myśl o Małgorzacie poczęła mnie rozrzewniać. Wyobraziłem ją sobie na prowincyi, w małem miasteczku, bardzo szczęśliwą, bardzo kochaną, bardzo pieszczoną. Wypiękniała, urodziła trzech chłopców, dwie dziewczynki…

Dalej!… Miałem racyę, przenosząc się na tamten świat i nie będę tak głupim, ani tak okrutnym, by z niego teraz powracać…

Podróżowałem wiele od tego czasu, żyłem wszędzie potrochu… Wiem, że jestem miernotą, co tylko pracuje na chleb, a potem go zjada – jak tylu… Toż śmierć mnie już dziś nie przestrasza – ale o dziwo! zdaje się nie chcieć mnie teraz, kiedym postradał wszelką racyę istnienia – to też obawiam się, aby nie chciała zapomnieć o mnie zupełnie.

Другие книги автора

Купите 3 книги одновременно и выберите четвёртую в подарок!

Чтобы воспользоваться акцией, добавьте нужные книги в корзину. Сделать это можно на странице каждой книги, либо в общем списке:

  1. Нажмите на многоточие
    рядом с книгой
  2. Выберите пункт
    «Добавить в корзину»