Бесплатно

O krasnoludkach i sierotce Marysi

Текст
Автор:
0
Отзывы
iOSAndroidWindows Phone
Куда отправить ссылку на приложение?
Не закрывайте это окно, пока не введёте код в мобильном устройстве
ПовторитьСсылка отправлена
Отметить прочитанной
Шрифт:Меньше АаБольше Аа

Wyprawa Podziomka

I

U Krasnoludków tymczasem zapasy pożywienia tak się wyczerpały w Kryształowej Grocie, że na jednego Krasnoludka dawano na dzień całe trzy ziarnka grochu. Przychodziło stąd oczywiście do różnych kłótni i do bójek nawet, jak zwykle bywa tam, gdzie jest i głodno, i chłodno.

Nie było dnia, żeby w grocie nie zrobiła się jakaś awantura.

To Biedronek z Żagiewką się poczubił, to Pietrzyk z Kozubkiem, to Słomiaczek z Purchawką, to znów wszyscy razem, póki Mikuła i Pakuła, co w grocie strażnikami byli, nie zabrali całej kompanii do kozy175.

Ale najbardziej hałasował i przykrzył sobie te ciężkie czasy Podziomek. Jadł za czterech, a ciągle narzekał, że głodny.

Ten Podziomek miał niegdyś osobliwy przypadek.

Trzeba wiedzieć, że Krasnoludki nie zawsze pod ziemią siedzą. Chętnie mieszkają we wsi, to pod zapieckiem176, to pod progiem chaty, a gdzie gospodyni niedbała, gdzie garnki nienakryte, łupiny niewymiecione, przędza177 byle gdzie leży, ser niewyciśnięty w porę, pomyje niewylane, drób niepoliczony – to figlarze Krasnoludki much natopią w barszczu, śmiecie z kątów na środek izby wymiotą, twarogu ujedzą, nici na motowidle178 splączą, kury z kojca wypuszczą, cebrzyk179 przewrócą – co mogą, to napsocą, i dalej pod zapiecek!

Kiedy gospodyni dzieciątko w kolebce zostawi, a sama na plotki do sąsiadek bieży180, zaraz Krasnoludki dziecko takie zamienią, swoje podrzucą, a to chwycą, u siebie wychowają i służyć sobie każą.

Taki podrzucony Krasnoludek nie rośnie, tylko mu głowa coraz większa i cięższa się robi, a tak jest łakomy, że go niczym nasycić nie można.

Miała raz jedna baba we wsi małego Jaśka. Śliczny był chłopaczek.

Włoski jak lenek, oczęta jak chabry, ustka jak poziomka. A zdrów był i wesoły niby rybka w wodzie. Już to musiało mu coś bardzo dolegać, jeśli zapłakał czasem; a choć dopiero pół roku żył na świecie, uśmiechał się do matki, wyciągał rączyny i tak się trzepotał jak ptaszek.

Ale matka rzadko kiedy przy nim posiedziała, tylko raz wraz do sąsiadek na gawędy biegła. Tu stanie, tam siądzie, a jak się zagada, to i o garnkach niepomytych, i o chustach niepopranych, o wszystkim przy owym gadaniu zapomni, nawet o Jaśku.

Wpadły raz Krasnoludki do izby, patrzą: drzwi otwarte, gospodyni nie ma, prosięta po kątach ryją, a dziecko w kołysce płacze.

Zaraz je chwycili, do swego podziemia zanieśli, a swego Podziomka, brodę mu pięknie zgoliwszy, w kolebkę włożyli.

Przychodzi matka, patrzy, co za dziecko takie? Głowa jak dynia, twarz pomarszczona, oczy na wierzchu, a nogi krótkie jakby u kaczęcia.

Przelękła się baba.

– Tfu! Na psa urok! – mówi i oczy przeciera, bo myśli, że jej się tak tylko wydaje.

A ten jak nie wrzaśnie:

– Jeść!

– Jaśku! – mówi matka – Jaśku! – a on patrzy tylko na nią spode łba i krzyczy: „jeść i jeść!”. Nakarmiła go, ukołysała, myśli: spać będzie. Ale gdzie tam! Ledwie baba na krok od kołyski, ten w krzyk: „jeść i jeść!”.

Było tego do wieczora jeszcze z dziesięć razy. Zachodzi baba w głowę, co się dziecku stało, że taki nienajadek181 z niego, ale się domyśleć nie może. Włożyła mu w jedną rękę kawał chleba, w drugą marchew – no, usnął jakoś.

„A czy cię wilk ślepiami obświecił, że się też najeść nie możesz!” – myśli baba, karmiąc go, a precz się dziwuje, co za odmiana taka! Toć ten Jaśko dotąd jadł tyle, że i za wróbelka nie pojadł, a teraz głodny ciągle.

Nic, tylko przy kołysce stój i do gąbki182 mu podawaj. Łyka jak stary, wytrzeszcza oczy jak żaba, ze wszystkim inszy183, jakby nie ten sam.

Przeszło tak kilka dni, przeszedł tydzień. Aż tu widzi baba, że co w garnku zostawi, czy klusków, czy grochu, a wyjdzie z izby, to zaraz jej wszystko ktoś pozjada.

– Co takiego się tu dzieje? – mówi baba i aż w głowę od dziwu zachodzi.

Myślała, że kot. Obiła kota, do komory go zamknęła – poszła. Wraca, a tu garnki puste, rynka184 wylizana, z okrasy185 nic nie zostało.

Idzie do komory, patrzy: kot siedzi, jak siedział, a miauczy okrutnie, bo mu aż boki wpadły, taki głodny. Widzi baba, że nie kot, więc Kruczek chyba!

A miała przy chałupie czarnego psiaka, co się Kruczek wabił. Nuż go okładać kijem. Psiak skomli, bo mu się krzywda dzieje: ból w kościach nieznośny, sień zamknięta, uciec nie ma kędy186, a baba co go grzmotnie, to krzyczy: „A nie rusz! A wara!”. Kręci się Kruczek, piszczy, rad by się w ziemię schować, aż się baba zmachała i kij cisnęła. Tak dopieroż Kruczek niebożę ogon pod siebie, a skomląc okrutnie, do obórki się powlókł – i tam obite boki lizał do wieczora.

Nazajutrz baba i kota, i Kruczka w komorze zamyka, garnki w piec wstawia i do sąsiadki idzie.

Posiedziała trochę u sąsiadki, pogadała, wraca, a tu sądny dzień w chałupie!

Kot z psem drą się w komorze tak, że aż sierść pod pułapem lata, a w izbie piec otwarty, garnki próżne187, rynka wylizana z omasty, jakby ją kto umył, a dzieciak w kołysce krzyczy, aż się rozlega!

 

Chwyciła się baba za głowę z wielkiego frasunku188, ale ją zaraz potem złość wzięła, więc tylko pięść o pięść trzasnąwszy, mówi:

– Czekajże, zła psoto! Już ja cię upatrzę!

I cała w myślach do kołyski podeszła, bo ów podrzutek darł się wniebogłosy.

Karmi go biedne matczysko, a łzy jej kapią z oczu, gdy na dziecko spojrzy: tak jej się Jaśko odmienił! Dawniej z nim przed chatą siadała na progu, a kto przeszedł, to chwalił, jako że takiego dziecka daleko było szukać.

Teraz go ludziom pokazać nie śmie, takie się zrobiło poczwarne straszydło.

Nie uśmiechnie się, nie zagwarzy, rączek do matczynych korali nie wyciągnie, tylko leży odęte, namarszczone, łyse, jakby co starego.

Rość też nie rośnie, tylko ta głowa wielka i ciężka sterczy mu jak dynia.

Istna pokraka!

Już mu i urok odczyniała189, trzy węgielki żarzące, trzy kruszyny chleba na wodę rzucając; już go i w hebdzie190 kąpała, które to ziele od złych oczu bardzo jest pomocne; już go i baźkami z kwietniowej palmy okadzała, i wiórzyskiem z wypróchniałej wierzby, co na rozstaju rosła – nic nie pomogło.

A tu teraz w dodatku taka utrata191! Nagotuje jadła, jakby na dwóch chłopów, a wychyli się z izby, to i na nią jedną w garnku nie zostanie.

– Dzieciak, jak dzieciak – mówiła rozżalona kobieta. – Wola i dopust Boży! Ale co tego wyjadania, to nie daruję! Żeby nie wiedzieć co – nie daruję!

II

Nazajutrz nagotowała baba garnek kapusty, nagotowała garnek grochu, zasmażyła godny kęs słoniny, wstawiła to wszystko w piec, zamknęła, kota i Kruczka wzięła z sobą, nakarmiła dziecko i poszła.

Nie poszła jednak daleko, tylko za węgłem192 stanęła i przez szybkę patrzy.

Patrzy, aż tu się podnosi z pościółki193 ów odmieniec i w kołysce siadłszy, rozgląda się po izbie, czy w niej kogo nie ma. Patrzy baba dalej, a ów się z kołyski gramoli i – prosto do pieca! Przyszedł, drzwiczki otworzył, pociągnął mile nosem, bo mu zapachniały skwarki w rynce194, i dalej łyżki szukać. A łyżki były zatknięte w łyżniku195.

Źle mu było sięgać, wlazł na skrzynkę i dopiero co największą wybrawszy, nuż do garnków owych. Wyciągnął z pieca kapustę, słoniną okrasił, grochu dokłada, a je – aż mu się uszy trzęsą.

Struchlała baba na to widowisko, klasnęła w ręce i nuż do sąsiadki po radę.

Przybieżały196 obie pędem, patrzą, w garnkach już mało co, a ów aż sapie, a jeść nie ustaje.

Wyjadł kapustę, wyjadł groch do czysta, łyżką w puste dno stuknął, przechylił rynkę, wylizał co zbyło197 okrasy, w piec garnki wstawił, chodzi po izbie jak stary i po kątach patrzy.

Baba tylko zęby ściska, ale nic.

Chodzi ów, patrzy, znalazł jaje, co je kokoszka198 pod kobiałką199 zniosła.

Nuż oną wielką głową kręcić, a dziwować się owemu jaju.

– Siedemdziesiąt i siedem lat żyję – powiada – a jeszczem też takiej beczki bez obręczy nie widział!

Zaraz sąsiadka poznała po tych słowach, że to jest Krasnoludek.

– Nie ma co – mówi – tylko Boga na pomoc wezwać, tęgą wić brzozową wyciąć, tego odmieńca na leśne jabłko zbić i na śmietnisko cisnąć. Jak będzie na śmietnisku wrzeszczał, to Krasnoludki dziecko prawe200 odniosą, a tego nietwora zabiorą sobie!

Trafiło to babie do serca. Jakże nie skoczy do brzeziny201, jak nie wyłamie jedną witkę202, jak nie wpadnie do izby, jak nie chwyci podrzutka, jak go nie zacznie bić!

– Za moje jadło… za mego Jaśka… za moją szkodę… masz… masz… masz!…

Krzyczy ów, aż go w niebie słychać, a baba nie ustaje, tylko ćwiczy203.

A mieszkała w trzeciej chacie Kukulina, wdowa, z małą córuchną Marysią.

Trzeba, że na tę chwilę wzięła owa wdowa dziewuszkę swoją na ręce i szła pleć204 na dworskie pole.

Słyszy wrzask nieludzki u sąsiadki, więc stanęła i myśli:

– Jużci nie co, tylko biją kogoś. Trzeba iść bronić.

A tuż i jej dziecina, co jeszcze mówić nie umiała, kwilić zaczęła z żalu, że się to komuś krzywda i ból taki dzieje.

Spojrzała Kukulina ku drodze, spojrzała ku słońcu, że już podbiegło w górę, żal jej było czas tracić, jako że robotna205 była bardzo, ale przecież litość przemogła. Idzie tedy do sąsiadki, a tu drzwi zamknięte.

– Sąsiadko! – woła. – A któż to tam tak krzyczy?

A baba:

– Nie wasza w tym rzecz! Idźcie swoją drogą!

Więc Kukulina:

– Sąsiadko! – woła znowu. – Jużci ani chybi, tylko swojego Jaśka bijecie. Folgujcież206 mu, boć to małe jeszcze!

A baba:

– Taki on mój, odmieniec, jak i ten zły wiatr, co po polu lata!

– Choćby i nie wasz był, folgujcie, bo ciężko tego krzyku słuchać!

A już i Marysia coraz rzewniej płakać zaczynała.

Więc baba w złości:

– Widzicie ją, jaka miłosierna!… Jaką się to opiekunką obrała! Ruszaj, skądeś przyszła, a do cudzych drzwi nosa nie wtykaj, bo ci przytną razem i z tą piszczką207 twoją!

Przykro było Kukulinie taką odprawę wziąć; ale że w chałupie ucichło, więc myśli:

„Niech tam, udobrucha się ona. Mało co człowiek w złości powie, a tego mu pamiętać nie trza. Dobrze, że już cicho”.

I poszła.

Ale i Krasnoludki usłyszały krzyk Podziomka swego, więc mówią:

– Źle! Nie ma co, trza iść na ratunek.

Nie minął pacierz, a tu w chałupie dziwo! Wysuwają się spod pieca malusieńkie człowieczki w żółtych i w zielonych opończach208, czerwoną czapeczkę trzyma każdy w ręku, nisko się babie kłania i prosi, żeby tego ich towarzysza puściła wolno, a oni jej talarów209 w zapaskę210 nasypią, ile tylko strzyma211.

 

Już babie serce zmiękło, kiedy o talarach posłyszała, aleć sąsiadka krzyknie jej nad uchem:

– Nie puszczaj go z dobrej woli, kumo212, jeśli w Boga wierzysz, bo ci twego chłopaka nie oddadzą, a talary – to prawie próchno i tyle!

Więc baba:

– Fora ze dwora! Chłopaka mego oddajcie, a waszych talarów nie chcę! Umykaj, jeden z drugim, bo się całej kompanii dostanie!

Stuliły uszy krasnoludki. Jeden za drugim myk pod piec. A baba Podziomka za kark i na śmietnisko.

Wrzasnął Podziomek jak kociak, kiedy go z ręki kto na ziemię puści – nie tyle z bólu, ile ze strachu, bo nie wiedział, co z nim tutaj będzie.

Aż się tu na oną chwilę obejrzy Kukulina ku chacie. Patrzy, leży ów nieborak na śmieciach i płacze. Więc się zaraz do niego wróciła, oczy mu z łez otarła, mile do niego zagadała, chleba mu kawałek ze swego śniadania ułamała, w rękę mu wetknęła, przygarść213 trawki zielonej urwała, sucho mu, czysto podesłała, a widząc, że słońce w górę szło, wyszukała nad rowem wielki liść łopianu i jakby namiotkiem od skwaru go zakryła.

Spojrzał wdzięcznie na wdowę Podziomek, a widząc, iż Marychna klaszcze w rączyny z uciechy, że on tak sobie schludnie na tej trawce i pod tym liściem leży, uśmiechnął się do niej mile, uczuł wielką słodycz w sercu, wielką rzewność214 i wielką wdzięczność razem.

– Daj Bóg odpłacić! – szepnął sam do siebie, gdy Kukulina z dzieckiem na ręku odeszła.

Rada była wziąć go215 z sobą, ale nie śmiała… Toć on matkę ma, a matka, wiadome rzeczy, choć i skarci, i rózgą przetrzepie, zaś znów utuli i w ramiona weźmie…

Tak myślała Kukulina, nie wiedząc, że Krasnoludki dziecko babie zamieniły i że to nie jej własne, tylko podrzucone.

Tak przeszedł dzień. Wieczorem wyszła baba patrzeć, co się stało, a tu Podziomka ani śladu, a pod progiem leży Jaśko: włoski jak lenek, oczęta jak chabry, ustka jak poziomka leśna!

Krasnoludki to odniosły go babie, a swego na powrót zabrały.

Dopieroż radość była i uciecha! Nasmażyła baba jajecznicy coś z dziesięciu jaj, zaprosiła sąsiadkę na nią, jeszcze i kukiełkę216 pod popiołem upiekła – tak jej dziękowała.

Wyrósł potem ten Jaśko na słusznego chłopca, ale zawsze dziki był, od ludzi uciekał, po lasach i po górach się włóczył, a precz powiadał, jakie to on skarby, jakie dziwy u tych ludków pod ziemią widział. Ludzie go też za głupiego mieli, a tej mowie bynajmniej nie wierzyli; i tak zostało.

Tymczasem Podziomek prędko się z bólu wylizał. Krasnoludki znają różne zioła i cudowne maści. Jakoż go zaczęli okładać, nakadzać, smarować, to pokrzykiem217, to komarzym sadłem, to pajęczą żółcią, tak go i wyleczyli.

Król Błystek lubił Podziomka tego, w łasce swojej go miał i litościwym okiem patrzył na wiecznie głodnego.

I Podziomek bardzo też króla miłował i często siadywał u nóg królewskich, to własnym oddechem rozgrzewając mu zziębnięte nogi, to piosenki na fujarce grając, od których jakby cieplej nieco czyniło się w Kryształowej Grocie.

Ale kiedy o żywność chodziło, zapominał Podziomek o wszystkim, chleb tylko na myśli mając, a do miski i łyżki nikomu nie dając przystępu przed sobą. Gdy mu się kto w tym przeciwił218, wtedy w srogą złość wpadał i gotów był sam przeciw całej drużynie stanąć.

Jednego dnia robi się okrutny hałas.

Podziomek napadł szafarza219, iż mu ten, jako i inszym220, tylko trzy ziarnka grochu na cały dzień dał, i nie dość że go poturbował srodze, jeszcze sam na skargę do króla szedł, że mu się krzywda dzieje.

Odprawił go król, mówiąc, że jedno prawo dla wszystkich być musi; aliści Podziomek tym bardziej burzyć się zaczął.

– Kiedy tak – powiada – kiedy tu dla mnie sprawiedliwości nie ma, to ja na ziemię idę! U lada baby lepszy tam wikt221 znajdę niż tu na królewskim stole!

Więc insi222 ze śmiechem:

– Idź, idź, niedojadku jakiś! Jednej gęby mniej będzie na te ciężkie czasy!

Bo myśleli, że żarty.

A Podziomek:

– Żebyście wiedzieli, że pójdę!

Więc ci znów ze śmiechem:

– A przynieśże nam wieści o wiośnie, kiedyś taki zuch!

Na to Podziomek:

– Żebyście wiedzieli, że przyniosę!

I podpasał opończę rzemieniem, fujarkę za pazuchę zatknął, królowi się pokłonił, fajkę nałożył i ruszył ku wyjściu.

III

Zmierzch już zapadał, kiedy Podziomek, na kraju groty stanąwszy, odsapnął i po stronach rozglądać się zaczął.

Bór223 tam czarny stał, po sosnach krakały wrony, w kotlinach bieliły się jeszcze niestopione śniegi, mokre igliwie wyściełało brunatnym pokładem ziemię, a od ciemnej ściany głucho szumiących drzew bił dech wilgotny, przejmujący, ostry.

– Brrr! Zima! – mruknął Podziomek i spojrzał na prawo.

Na prawo rozciągała się ku rzece wesoła dolina, po której z brzękiem leciały z gór potoki, a kępki traw świeżych gwałtem wyrywały się spod ziemi do światła. Nad doliną ugasała zorza.

Klasnął się dłonią w czoło Podziomek i zawoła:

– Toć to przecie wiosna!

A wtem od boru powiał wiatr lodowy.

Zafrasował się Podziomek i rzecze:

– Bądźże tu mądry, czy zima, czy wiosna! W lewo tak, w prawo siak! I sam król Salomon224 nie dojdzie do ładu.

Załopotało nad nim coś w powietrzu.

– Oho! – myśli Podziomek – teraz się prawdy dowiem! Albo to kruk jest, albo gołąb! Jeśli kruk – to zima, a jeśli gołąb – wiosna.

Ledwie to pomyślał, patrzy, a tu spada wprost przed nim – nietoperz.

– Bądźże tu mądry! – mruknie znów Podziomek i głową kręcić zaczął.

Kręci w prawo, kręci w lewo, myśli, ale nic wymyślić nie może.

Spojrzy w dolinę, a tam świat cały biały, wprost srebrny jakby.

– Oho! – zakrzyknie Podziomek – teraz się prawdy dowiem! Albo to śnieg, albo rosa! Jeśli śnieg, to jest zima, a jeśli rosa, to wiosna.

I pilnie patrzeć zaczął. Aliści, wytrzeszczywszy dobrze oczy, widzi, że to ani śnieg, ani rosa, tylko mgła.

– Bądźże tu mądry! – burknie tedy pod wąsem i znów się frasować225 i głową kręcić pocznie.

Kręci w prawo, kręci w lewo, myśli i nic wymyślić nie może.

Spojrzy w bór, a tam się coś w zaroślach świeci.

– Oho! – krzyknie Podziomek – teraz się prawdy dowiem! Albo to świetlik, albo ci też próchno226. Jak próchno, to zima, a jak świetlik, to wiosna.

I zaraz się porwał biec do tego światła.

Przybiegł, patrzy, a to wilcze ślepie.

Rozgniewał się srodze Podziomek i rzecze:

– Świecisz ty mnie, zaświecę i ja tobie!

To mówiąc, skrzesał ognia, fajkę zakurzył i wielki kłąb dymu puściwszy, odwrócił głowę, a o tego wilka dbać przestał.

Tymczasem wszakże jeść mu się zachciało okrutnie. Patrzy, upatruje, czym by się posilił, aż widzi: leży coś we mchu. A była to ta sama górka, na której Koszałek-Opałek kraje świata rysował i drogę wiosny mierzył.

Patrzy Podziomek – a tu coś okrągłego leży.

Myśli: „Jaje227!”.

A była to owa kula ziemska, z wapna przez męża uczonego sporządzona.

„Osobliwsze jakoweś jaje! – myśli Podziomek – krety poryły, czy co?”

Tłucze: wapno! Tego już mu było zanadto, więc z gniewu na mchu się wyciągnął, głowę ręką podparł i zasnął.

Daleko jeszcze było do dnia i brzask ledwie że wschód nieba srebrzył, kiedy Podziomek szum znaczny nad sobą posłyszał.

Przecknął się228, siadł, przetarł oczy, patrzy, a to bociany lecą. Zza morza lecą – zza sinego. Skrzydła pokładły na zorzy i na powietrzu cichym, w białości brzasków srebrne, szerokim lotem szumiące, do gniazd dawnych lecą.

– Dobrze mi się trafia! – pomyślał Podziomek. – Jużci i na takiej szkapie sporzej229 niźli pieszo.

A kiedy tak myślał, nadleciały bociany prosto nad ową górkę, gdzie stał, zniżywszy bystrego230 lotu. Podziomek tedy na pierwszego z brzegu skoczył, ręce mu koło szyi założył, piętami boki ścisnął, pochylił mu się na kark jak jeździec, kiedy konia w pęd puszcza, i naprzód przed innymi ruszył.

Aliści ledwie przelecieli dolinę i ową rzekę, która pod zorzę płynąc, zdała się różanych blasków pełna, kiedy Podziomek coś miarkować231 i jakby przypominać sobie zaczął. Wygon232, staw, graniczne kopce233, grusze polne, wieś ciągnąca się daleko dwoma rzędami chat, stodół, obórek, wszystko jakby znajome mu było.

Wtem struchlał. Czy tuman234 padł mu na oczy? Widzi chatę na uboczu wpośród brzeziny235 stojącą, przed chatą rozgrzebane przez kury śmietnisko i nową miotłę przed progiem. Przetarł oczy, splunął – na nic! Chata, brzezina, śmietnisko i miotła nie znikły. Podziomkowi ciarki przeszły po grzbiecie.

Ani wątpić, że to było to samo domostwo, w którym jako podrzutek w kołysce legał236 i babie z garnków strawę237 wyjadał, i to samo śmietnisko, na które zbolały wyrzucony został.

– Prrr… Prrr… – krzyknął Podziomek na bociana, jakby na konia, ale bocian, dojrzawszy na strzesze238 stare swoje gniazdo, wesoło klekotać począł i zostawiając za sobą daleko towarzyszów swoich, prosto na tę chatę się poniósł.

Skulił się tedy biedny Podziomek, jak mógł, do szyi boćka się przycisnął i mniejszym się jeszcze, niźli był, uczynił.

– A czy mnie tu złe przyniosło! – myślał, drżąc cały na wspomnienie baby.

Już się oglądał, czyby nie lepiej było skoczyć, niż się na niebezpieczeństwo powtórnego spotkania z babą narażać; ale oczywistą było rzeczą, iż w takim skoku może kark skręcić; namyślił się tedy i został.

Tymczasem bocian zatoczył szerokie kolisko nad poczerniałą, mchem zarosłą strzechą, zatoczył drugie węższe, coraz się opuszczając niżej, wreszcie połowę trzeciego kręgu zrobiwszy, wyciągnął długą szyję i z głośnym klekotem na stare gniazdo padłszy, chwilę jeszcze bił na nim z radości modre239 i ciche powietrze wielkimi skrzydłami.

Wychyli Podziomek zza bocianiej szyi głowę, spojrzy, wszystko tak jak było: cielę w obórce beczy, siemieniata240 kokosza gdacze, garnek od mleka sterczy dnem do góry na kołku u płota, Kruczek za węgłem241 chrapie.

A wtem skrzypnęły drzwi chaty.

„Ani chybi, baba!” – myśli Podziomek i skóra mu cierpnie na grzbiecie.

Jakoż zaraz rozległo się wołanie:

– Bociek! Bociuś! Boć-boć! A bywajże w dobrą godzinę! A bywaj!…

Chyli się co rychlej Podziomek za bocianią szyję, głos baby poznawszy, ale już dojrzała go jakoś.

– Co za kaduk242 taki? – mówi, patrząc pilno243 w górę.

Wtem, klasnąwszy w dłonie:

– Reta! – wrzaśnie. – A toć jeszcze ta sama zła psota! Czy zamówienie244 jakie, czy co!

A jako prędka była do złości, tak krzyknie:

– Czekajże, pokrako! Zaraz ja cię tu ożogiem245 sięgnę!

I skoczy pędem do izby, a Podziomek tymczasem hyc z boćka na samo dno gniazda. Zagrzebał się w słomę, skulił, siedzi, a wygląda szparką z boku, co to będzie dalej. Jakoż nie czekając leci baba z ożogiem. Spojrzy na strzechę: nic nie ma. Bocian tylko rozkraczył się nad broną246 na czerwonych nogach i klekocze wesoło, rozgłośnie.

– A gdzież się ów podział? – krzyknie baba. – Czy tuman mi na oczy padł, czy co?

Wtem załechtała słoma w nos Podziomka, tak iż nie mogąc sobie żadnej rady dać, kichnął jak z moździerza247.

– A, tuś mi! – wrzaśnie baba i nuż go ożogiem sięgać.

Ale nie mogła dostać, bo ożóg był krótki.

– Czekajże – krzyknie – odmieńcze! Przyciągnę ja drabinę.

„Źle!” – myśli Podziomek i za ratunkiem się ogląda, a pot zimny czoło mu urosił248.

Spojrzy w dół, ciągnie baba drabinę sążnistą249, że by z niej i do wieży kościelnej dostał.

Zamdliło na ten widok Podziomka u samego serca, a już baba drabinę o strzechę wsparła i z ożogiem włazi.

Rzucił się nieszczęsny krasnoludek z gniazda na sam brzeg dymnika250.

„Choćby skoczyć?” – myśli. Przemierzył, ani mowy! Rozbiłby się z tej wysokości, jak wielkanocna kraszanka251.

A tu już baba w połowie drabiny stanęła i wyciąga ożóg.

„Śmierć, nie śmierć – myśli Podziomek – wszystko lepsze niźli babskie bicie”.

I zmrużywszy oczy, rozpędził się i skoczył. Zakręciło mu się zrazu252 w głowie, świat zakołował pod nim jak puszczona fryga253; dach, baba, chałupa i ożóg wszystko mu w oczach magnęło254 tęgiego kozła i już był pewien, że się kości własnych nie doliczy, kiedy poczuł, że na coś miękkiego spadł, jakby na pierzynę i że to coś co tchu z nim ucieka.

Uchwycił się tedy rękoma, by nie upaść, gdyż go tu obleciał wiatr miły, jakby mu kto wędzonką przesunął pod nosem.

Kot to był, który porwawszy kiełbasę suszącą się w dymniku zmykał chyłkiem po przydaszku255, kiedy mu Podziomek na grzbiet z góry spadł i rękoma się sierści uchwycił, czym przestraszony Mruczek, mniemając, iż go na złym uczynku baba za kark ima256, tym większym pędem się puścił.

Daleko już byli od chałupy i wieś prawie im znikała z oczu, kiedy kocisko między chaszcze i pokrzywy wpadłszy, jęło257 się tarzać po nich, by z grzbietu zbyć258 ciężaru, który mu dokuczał.

Podziomek wszakże nie puszczał się kociego karku. Pokrzywy parzyły go wprawdzie i osty drapały, ale zapach kiełbasy tak mu był przyjemny, iż postanowił z nią się nie rozłączać.

Dopiero kiedy kot, rzucając się tam i sam, wypuścił ją z zębów, Podziomek mu z grzbietu zeskoczył, kiełbasę uchwycił, z piasku łopianem otarł, zjadł, a posiliwszy się godnie, fajeczkę wypalił, pod krzakiem legł259 i rozmyślając o swoich dziwnych przypadkach, smacznie zasnął.

175koza (pot.) – kara aresztu, wiezienia. [przypis edytorski]
176zapiecek – w dawnych wiejskich domach miejsce za piecem lub na piecu. Były to przeważnie duże piece kaflowe, czasami budowane z cegły, na których również gotowano posiłki. [przypis edytorski]
177przędza – nitka służąca do wyrobu m.in. tkanin. [przypis edytorski]
178motowidło – urządzenie służące do zwijania nici w motki. [przypis edytorski]
179cebrzyk – zdr. od: ceber; duże, drewniane naczynie z klepek, podobne do wiadra, najczęściej o dwóch uchach. [przypis edytorski]
180bieżyć (daw.) – zmierzać, iść. [przypis edytorski]
181nienajadek – niemogący się najeść do syta; przeciwieństwo: niejadek. [przypis edytorski]
182gąbka – zdr. od: gęba; buzia. [przypis edytorski]
183inszy – inny. [przypis edytorski]
184rynka (reg.) – mały rondelek. [przypis edytorski]
185okrasa – tłuszcz dodawany do potrawy. [przypis edytorski]
186kędy (daw.) – którędy, gdzie. [przypis edytorski]
187próżny (daw.) – pusty. [przypis edytorski]
188frasunek (daw.) – zmartwienie. [przypis edytorski]
189urok odczyniać – próbować zdjąć z kogoś lub czegoś urok, złe czary. [przypis edytorski]
190hebd – dziki bez, wykorzystywany w lecznictwie, zastosowanie zewnętrzne; u ludzi jego spożycie grozi zatruciem. [przypis edytorski]
191utrata (starop.) – koszt, rozrzutność. [przypis edytorski]
192węgieł – róg, narożnik. [przypis edytorski]
193pościółka – pościel. [przypis edytorski]
194rynka (reg.) – mały rondelek. [przypis edytorski]
195łyżnik – drewniana półka na łyżki. [przypis edytorski]
196przybieżeć (daw.) – przyjść, przybiec. [przypis edytorski]
197zbywać (daw.) – tu: zostawać; por. o nadwyżce czegoś: zbytek luksusu, zbytek jedzenia. [przypis edytorski]
198kokoszka – kura, kwoka. [przypis edytorski]
199kobiałka – nieduży koszyk. [przypis edytorski]
200prawy – prawowity, właściwy. [przypis edytorski]
201brzezina (pot.) – brzoza. [przypis edytorski]
202witka – cienka gałązka. [przypis edytorski]
203ćwiczyć – tu: bić. [przypis edytorski]
204pleć – usuwać chwasty rosnące pomiędzy uprawianymi roślinami. [przypis edytorski]
205robotny (pot.) – pracowity. [przypis edytorski]
206folgować (daw.) – złagodzić swoje zachowanie względem kogoś, czegoś. [przypis edytorski]
207piszczka – tu: określenie płaczącej dziewczynki. [przypis edytorski]
208opończa – rodzaj płaszcza, z kapturem, bez rękawów, noszonego między XIV a XVII wiekiem. [przypis edytorski]
209talar – srebrna moneta. [przypis edytorski]
210zapaska – duży fartuch noszony dawniej przez wiejskie kobiety. [przypis edytorski]
211strzymać – utrzymać, wytrzymać; tu: pomieścić. [przypis edytorski]
212kuma (daw. pot.) – przyjaciółka, koleżanka. [przypis edytorski]
213przygarść (daw.) – mała ilość czegoś. [przypis edytorski]
214rzewność – smutek, tęsknota. [przypis edytorski]
215rada była wziąć – była skłonna, chętna wziąć. [przypis edytorski]
216kukiełka (daw.) – słodka bułka. [przypis edytorski]
217pokrzyk – wilcza jagoda; roślina trująca, wykorzystywana w lecznictwie. [przypis edytorski]
218przeciwić się (daw.) – dziś: sprzeciwić się, sprzeciwiać się. [przypis edytorski]
219szafarz – osoba zarządzająca gospodarstwem, spiżarnią. [przypis edytorski]
220jako i inszym – tak jak i innym. [przypis edytorski]
221wikt (daw.) – wyżywienie. [przypis edytorski]
222insi – inni. [przypis edytorski]
223bór – duży las iglasty. [przypis edytorski]
224król Salomon – zmarły ok 925 r. p.n.e. król Izraela, znany ze swojej mądrości i sprawiedliwości. [przypis edytorski]
225frasować się (daw.) – martwić się. [przypis edytorski]
226świecące próchno – chodzi tu prawdopodobnie o zjawisko tzw. bioluminescencji czyli emitowania światła przez organizmy żywe, w przypadku spróchniałego drzewa chodzi prawdopodobnie o żyjące na nim grzyby (np. opieńka miodowa) lub jakiś rodzaj bakterii. [przypis edytorski]
227jaje (daw.) – jajo, jajko. [przypis edytorski]
228przecknąć się (daw.) – ocknąć się. [przypis edytorski]
229sporzej (gw.) – szybciej. [przypis edytorski]
230bystry (daw.) – szybki, zwinny. [przypis edytorski]
231miarkować – czegoś się domyślać. [przypis edytorski]
232wygon – wspólne pastwisko dla całej wsi lub droga, która się pędzi bydło. [przypis edytorski]
233graniczne kopce – dawny sposób na oznaczenie granic dóbr ziemskich. [przypis edytorski]
234tuman – chmura, kłęby gęstego dymu, mgły lub oparów. [przypis edytorski]
235brzezina – niewielki las brzozowy. [przypis edytorski]
236legać – dziś: leżeć. [przypis edytorski]
237strawa (daw.) – pokarm, pożywienie. [przypis edytorski]
238strzecha – pokrycie dachu ze słomy albo trzciny. [przypis edytorski]
239modry – ciemnoniebieski. [przypis edytorski]
240siemieniata – koloru siemienia, jasno brązowa. [przypis edytorski]
241węgieł – narożnik, róg. [przypis edytorski]
242kaduk (daw.) – diabeł. [przypis edytorski]
243pilno – dziś: pilnie; uważnie. [przypis edytorski]
244zamówienie – tu: zmowa, zmówienie a. czary. [przypis edytorski]
245ożóg – rodzaj pogrzebacza. [przypis edytorski]
246brona – narzędzie do spulchniania i wyrównywania zoranej ziemi. [przypis edytorski]
247kichnął jak z moździerza – potężnie, głośno. [przypis edytorski]
248urosić – dziś: zrosić. [przypis edytorski]
249sążnisty – wysoki, długi; por. sążeń: daw. jednostka miary długości wynosząca ok. 2 m. [przypis edytorski]
250dymnik – w chatach bez komina otwór albo rura do odprowadzania dymu. [przypis edytorski]
251kraszanka (reg.) – pisanka o jednolitym kolorze, bez dodatkowych wzorów i ozdób. [przypis edytorski]
252zrazu (daw.) – na początku. [przypis edytorski]
253fryga (daw.) – bąk, zabawka dziecięca. [przypis edytorski]
254magnąć (daw.) – fikać. [przypis edytorski]
255przydaszek – dodatkowy, wąski daszek zawieszony pod okapem dachu a. strzechy. [przypis edytorski]
256imać – łapać, chwytać. [przypis edytorski]
257jąć (daw.) – zacząć. [przypis edytorski]
258zbyć – pozbyć się, zgubić. [przypis edytorski]
259lec – położyć się. [przypis edytorski]
Купите 3 книги одновременно и выберите четвёртую в подарок!

Чтобы воспользоваться акцией, добавьте нужные книги в корзину. Сделать это можно на странице каждой книги, либо в общем списке:

  1. Нажмите на многоточие
    рядом с книгой
  2. Выберите пункт
    «Добавить в корзину»