Бесплатно

Co mówił stary klon?

Текст
Автор:
0
Отзывы
iOSAndroidWindows Phone
Куда отправить ссылку на приложение?
Не закрывайте это окно, пока не введёте код в мобильном устройстве
ПовторитьСсылка отправлена
Отметить прочитанной
Шрифт:Меньше АаБольше Аа

Stał potem klon przez parę minut milcząc, ale zato kilka liści jego żółtych, wyzębionych, fertycznie podlatując w górę, przy samej szybie zaszeptało:

– Była tu raz u nas para kochanków…

– Cicho! nie chcę! – przerwałem, machając ręką.

One upierały się mówić cokolwiek.

– Był raz poeta…

– Dajcie mi pokój!

– Dlaczego, dlaczego o kochankach i poetach słuchać nie chcesz? – zachichotały liście.

– Bo miłość i poezya tyle mi różnych dóbr odjęły, że stałem się nędzarzem, żebrzącym pociechy, ja, człowiek – u drzewa.

– Alboś ty pierwszy taki? – zaszemrały liście i zaczęły znowu:

– Był raz mąż, któremu dom ojczysty runął, mąż silny, a jednak…

Tu stary klon obudził się z zamyślenia i w swoich żółtych liściach, jak słup ognisty wyprostowany, od pnia do szczytu szumieć zaczął.

– Mąż silny, a jednak zapłakał, i sam widziałem, jak łzy jego, padając na gruzy, przemieniały się w krople krwi. Był to płacz krwawy, ale trwał niedługo. Nad gruzami rozległy się stuki topora i hurkoty znoszonych, toczonych kamieni; mąż silny począł odbudowywać dom. Ciężka robota, wiatry przeciwne wieją i co zrobione, już obalają; największe siły granice swe mają: biedak niekiedy ze zniechęceniem opuszcza omdlałe ręce. Gdy raz je tak opuścił, na belce tuż mu nad głową zjawia się szatanik, wcale nawet ładny. Czarny, jak noc i aksamit, na głowie miał rożki złote, w ustach sinawy promyk taki, jakie to czasem nad cmentarzami wzlatują, a u nóg i rąk kopytka i pazurki nie rogowe wcale, lecz brylantowe. Przytem, bynajmniej nie smołą ani siarką pachniał, ale rozlewał dokoła woń najdoskonalszych perfum. Jak zwinna małpka, która wyprawia koziołki, zawiesił się na spróchniałej belce i zmordowanemu biedakowi nad samą głową prawi:

„Porzuć tę głupią robotę! Bo i do czego ona prowadzi? Dom ojczysty czy nie ojczysty, wszystko jedno; każdy dobry, w którym wygodnie i miło. Co za ochota tracić drogie życie na dźwiganie kamieni, które za nic jeden na drugim ustać nie chcą, i walenie młotem w gwoździe, które nigdy nic spoić nie mogą! Gdybyś jeszcze nie miał gdzie mieszkać! Ale owszem, wiesz dobrze o tem, że zawsze gotów jestem udzielić ci schronienia takiego, że twoja rudera aniby się z niem porównać mogła, wtedy nawet, gdy była jeszcze „pałacem sterczącym dumnie”. Ideologiem jesteś, a ja nad tym gatunkiem ludzi szczególną litość czuję, bo głupiutki. Wszelkie inne, naprzykład: samoluby, tyrani, rozkosznicy, ladacznicy, oho, mądrzy! Zanim ja z nich sobie bulion gotować zacznę, nakąpią się do syta w różanych olejkach i małmazyi. Tacy zaś, jak ty, mają dar rozśmieszać mnie serdecznie, a kropla wesołości, w czas spadła, może nawet szatana pobudzić czasem do dobrego czynu. Słuchaj mnie więc, pókim dobry: rzuć tę ruderę, niech sobie do reszty rozwala się i dogniwa, ja zaś w zamian daruję ci ten pałac… widzisz go, tam? A co? piękny! wysoki! „Sterczący dumnie”! prawda? A jaki mocny! Siedm wichrów, siedmdziesiąt piorunów, siedmset siedmdziesiąt siedm milionów wystrzałów armatnich uderzyć weń mogą, a on ani drgnie! Cóż, głuptasku, chcesz tam zamieszkać? To chodź ze mną. Zaprowadzę, wprowadzę, zarekomenduję, ulokuję, a później wrócę tu i jak świsnę po tej twojej ruderze, to z ziemią ją zmieszam i śladu po niej nie zostanie. No, chodź!

Wszystko to mówiąc, szatanik zabawny takie łamane sztuki po belce wyprawiał, że aż mu złote rożki iskrami pryskały; czerwonemi oczyma jak rubinami błyskał, a pazurkiem brylantowym wciąż na „sterczący pałac” wskazując, smugi tęczowych blasków w powietrzu zapalał. Biedak z raną w sercu, z toporem w opuszczonej ręce, a na twarzy ze śliną wzgardy, którą go mieszkańcy sąsiednich domów opluli, stoi, słucha, myśli:

– „Może to i prawda! Jaki śliczny ten brylantowy pazurek szatanka! Moimi brylantami są krople potu i łzy, które, wstydząc się świata, padają w serce. Może i głupi jestem? Może niczego nie dokonam? Może werwena, którą pachnie ten szatanik, tak zmysły moje upoi, że o tych gruzach swoich zapomnę?”

Gdy on tak duma, ja, stary klon, stoję sobie na uboczu, słucham, czekam i tylko gałęźmi po swojemu szumię, w taki sposób, aby ten, którego kolebka niegdyś w cieniu moim stała, spojrzeć na mnie musiał. Jakoż po chwili, oderwawszy wzrok od brylantowego pazurka i złotych rożków szatanika, spojrzał, a w tej samej chwili serce w nim zaczęło – rzecz nie do uwierzenia! – nietylko śpiewać, ale i malować. Prędzej, niżeli pomyśleć podobna, wyśpiewało ono cały cykl pieśni i wymalowało galeryę obrazów, w której ja, naturalnie, byłem jedną tylko literą i jedną kroplą farby; lecz w sprawach sercowych to zawsze tak: zacząć tylko, a z kropli powstanie morze, z litery poemat. Dość, że z namysłu mego biedaka wypadło grzmiące: Vade retro!

Другие книги автора

Купите 3 книги одновременно и выберите четвёртую в подарок!

Чтобы воспользоваться акцией, добавьте нужные книги в корзину. Сделать это можно на странице каждой книги, либо в общем списке:

  1. Нажмите на многоточие
    рядом с книгой
  2. Выберите пункт
    «Добавить в корзину»