Бесплатно

O krasnoludkach i sierotce Marysi

Текст
Автор:
0
Отзывы
iOSAndroidWindows Phone
Куда отправить ссылку на приложение?
Не закрывайте это окно, пока не введёте код в мобильном устройстве
ПовторитьСсылка отправлена
Отметить прочитанной
Шрифт:Меньше АаБольше Аа

III

Dzień gasnął. Ogromna kula słońca staczała się cicho po zachodnim, stojącym w różanych światłach niebie.

Od boru noc szła miesięczna695 i złota, wlokąc za sobą srebrno-mgliste szaty. W zroszonych trawach derkacz krzyknął tu, to tam; spod boru odhuknął mu bąk ukryty w łozach696; klucz żurawi697 płynął pod zachodnią zorzę, obwołując się w powietrzu przeciągłym kruczeniem; silna woń ziół i traw dyszała nad ziemią.

Wieczór to był świętojański698, tajemniczy, dziwny wieczór taki, w którym ludzie rozumieją głosy zwierząt, ptaków i wszelkiego ziela.

Tego wieczora Skrobek doorywał pola. Szeroko, daleko słychać było jego pokrzykiwanie ochocze, raźne:

– Wio!… Wiśta, maluśka!… Wiśta!… Wio!…

Słuchały pokrzykiwania tego chłopięta Skrobka, siedząc na zroszonej ziemi, na wprost wielkiej czerniejącej kupy chrustu i tarniny699, przytulone do siebie lnianymi główkami i już drzemiące po trochu. To wielkie słońce gasnące, ta noc idąca w rosach obejmowały ich jakby miękkie, złoto-srebrne skrzydła kołyszące do snu.

Naraz poruszył się Kubuś:

– Ziemia gada… – rzecze z wolna sennym, cichym głosem.

Ale Wojtuś oburzył się na to.

– O!… Głupi!… Widzicie go!… Bo to ziemia ma gębę, żeby gadała?

– A nie?… A czym by prosiła Pana Jezusa o deszcz, albo o słońce?… I zioła gadają, i trawy…

– Słyszałeś ich to?

– Słyszałem.

– Cóż powiadały?

– A, powiadały różności… O!… I teraz gadają!

Wojtuś nastawił uszu. Istotnie, od łąk, od boru szedł szmer i szept, jakby ciche głosy z tysiąca tysięcy piersi drobniuchnych idące…

– O! – powtórzył Kubuś.

Wytrzeszczył oczy starszy, bo mu się zdawało, że tak lepiej słyszeć będzie, i nasłuchiwał pilnie.

Ale głosy łączyły się teraz, zlewały w słowa coraz pełniejsze, coraz wyrazistsze, niby dalekie, a tak bliskie, jakby wprost do duszy szeptane.

Wyraźnie teraz usłyszeli obaj malcy coś jakby brzęk, jakby śpiew, jakby dzwonków polnych dzwonienie:

 
        Cyt… cyt… cyt!
Nim zorzą spłonie świt,
Nim wschód zapali jutrzni700 znak,
Na senną ziemię sypmy mak,
Na senne trawy – rosy łzy,
Na niskie chaty – ciche sny,
Sny ciche sypmy z srebrnych sit!
        Cyt… cyt… cyt!…
 

– Słyszysz? – zaszeptał Kubuś.

– Słyszę, ale się boję – rzecze Wojtuś i silniej przytulił się do brata.

A wtem głosy zbliżyły się i jeszcze wyraźniejsze się zdały.

 
        Cyt… cyt… cyt!
Wskroś złotych kłosów żyt,
Wskroś wonnych ziół, wskroś wonnych traw
Nasz taniec płynie kołem żwaw,
Nasz taniec płynie w cichą noc,
Co czarów ma i dziwów moc,
Wskroś puchów płynie, kwietnych kit…
        Cyt… cyt… cyt!…
 

Zaszumiało, zatętniało nagle spod kamieni, spod ziół, spod krzaków, jakby lekkuchne kroki wielu drobnych, śpieszących stopek… Chłopcy wstrzymali oddech, wytrzeszczyli oczy, wyciągnęli szyje – patrzą – dziw!

Tuż na miedzy, pod starą wypróchniałą gruszą, zaroiła się trawa od maleńkich, pstro przybranych ludków, którzy się za ręce pobrawszy, wesoło tańczyć zaczęli.

– Krasnoludki… kraśnięta! – szepnął Wojtuś.

A wtem miesiąc701 na niebo wszedł i całą polankę srebrnym światłem oblał.

– Król!… – zawołał Kubuś stłumionym głosem – O!… Król…

I ukazywał palcem starą polną gruszę, z której wnętrza uderzyła wielka, biała jasność.

Oślepiony tą nagłą jasnością, Wojtuś nie widział zrazu nic; po chwili dopiero ujrzał, że w wypróchniałym wnętrzu starej gruszy siedział stary, bardzo stary król, w białej szacie, w koronie i ze złotym berłem.

Już chciał Wojtuś krzyknąć: „Laboga!”, kiedy wtem z wielkiego stosu chrustu i tarniny, które Skrobek z pólka swego dobył i na miedzy złożył, zaczęły się ukazywać małe polatujące iskry, niby pszczoły złote i małe pełznące smużki ognia, niby węże złote.

A jednocześnie zabrzmiał znów w powietrzu śpiew dzwoniący, cichy:

 
        Cyt… cyt… cyt…
Czy słyszysz chrustu zgrzyt?
Czy słyszysz złotych iskier trzask?
Czy widzisz złoty żaru blask?
Czy widzisz, jak wskroś traw i ros,
Sobótki naszej płonie stos?
Jak ogień bucha aż po szczyt?
        Cyt… cyt… cyt!…
 

Jeszcze ten śpiew brzmiał, kiedy ze stosu chrustu i tarniny buchnęły jasne płomienie, w których jaskrawym świetle coraz szybciej, coraz lżej, coraz powietrzniej tańczyły Krasnoludki, tak że patrząc na nich, prawie się kręciło w głowie.

– Reta!… Tatuńciu!… – wołał Wojtuś w nagłym przerażeniu. – Reta!… Krasnoludki tańcują!

– Król… król! – szeptał Kubuś, wlepiwszy oczęta w gruszę, jakby urzeczony – Król!

I tulił głowinę w chude ramionka, jak to czyni ptak senny, drżąc od strachu i od chłodnej rosy.

Ale Skrobek nie widział i nie słyszał nic. Pot mu zastygł na grzbiecie, ramiona się naprężyły, oczy pałały ogniem wielkiej a cichej radości.

Doorał ostatniego zagonu702 uroczyska703, pług704 w miedzę705 zatknął, a zdjąwszy czapkę, spojrzał po szerokim, w miesięcznych blaskach706 stojącym niebie i rzekł silnym głosem:

– Dziękaż Ci, Panie Jezu Chryste, żeś mi w tej robocie dopomógł – amen!

I wziąwszy szkapę za uzdę, szedł dużym krokiem ku miedzy, gdzie siedzieli chłopcy, szedł tak żwawo po tej pracy, jakby po najlepszym wypoczynku, lekki, radosny, do szpiku, zda się, kości przenikniony światłem i ciszą tej nocy.

 

Szedł, a dokoła niego brzmiały stłumione lekuchne, jakby unoszące się z niewidzialnych skrzypców707 głosy:

 
        Cyt… cyt… cyt…
Już oracz pracy syt,
My tańczym żwawo aż do dnia,
Dopóki jedna miga skra,
My tańczym aż do złotych zórz,
Nim brzask nasypie w błękit róż,
My tańczym, tańczym aż po świt…
        Cyt… cyt… cyt!…
 

Jakby urzeczony słuchał Skrobek śpiewania tego, wodząc wzrokiem po roztworzystej708, zalanej blaskiem miesięcznym okolicy, a tuż przy nim, przy samych nogach, szedł silny, krótki cień jego, na ziemi odbity.

Spojrzał na niego Skrobek raz, spojrzał drugi raz i westchnął ciężko. Czyż nie tak samo, jak ten cień czarny, chodziła przy nim jego czarna dola?

Zwiesił głowę i zadumał się; owa powietrzna muzyka umilkła dla niego.

To i co, że zagon zorany, to i co, że ziemia sprawiona?… A czymże on ją, nieborak, zasieje, kiedy ani ziarna nie ma, ani na ziarno grosza?

Co zarobił przy tartaku, co sobie za tych lepszych czasów w garnku uskładał, to wszystko poszło na pług, na bronę709, na siekierę, na jadło, choć szmatkę z onymi groszakami ściskał, aż mu piszczały w ręku. A co pomoże ściskać, jak do kowala potrza710, albo na sól?… Toć ostatniego miedziaka711 onegdaj712 wydał…

To jakże teraz będzie?… Jak zaradzi tej świętej ziemi, która ziarna czeka?…

Tak w trosce swej zatopiony szedł Skrobek do chaty, a cień za nim; minął opłotki713, cień za nim; doszedł do proga, cień za nim; jeszcze się i na progu ten niezbyty714 towarzysz położył. Kto wie, może się i do chaty wcisnął. Ale go już Skrobek nie widział, tylko czapkę na stół cisnąwszy, na ławie ciężko siadł i we frasunku715 się swoim pogrążył.

Wtem drzwi skrzypły716, a do izby weszła cichuchno Marysia, wracająca z dalekiej wyprawy.

Sprawa Wiechetka

I

Co dzień teraz od samego rana rozlegały się we wsi tęgie uderzenia cepów717, to w pojedynkę: łup, cup! łup, cup!… to w dwójkę: łupu, cupu! łupu, cupu! to w troje: łupu, cupu, łup! łupu, cupu, łup! to w czwórkę wreszcie: łupu, cupu, łupu, cupu! łupu, cupu, łupu, cupu! a coraz to prędzej, coraz zapalczywiej, aż echa pod borem biły, tak się gospodarze zwijali, żeby z nowego plonu dobyć ziarno na siew w dobrą porę.

Jeden tylko Skrobek nie miał co młócić; jeden tylko Skrobek chodził smutny i bezczynny od chaty do pólka, od pólka do chaty, myśląc, przemyślając718, skąd ziarna weźmie, czym rolę719 obsieje.

A ziemia jakby się sama o ziarno prosiła. Wygrzało ją słońce, oświeżyły rosy, bruzdy i zagony720 wyciągały się proste i równe pod cichym błękitem. Od brzasku do zmierzchu polatywał nad nimi skowronek, szary śpiewaczek pól ornych, i dzwonił przejasnym głosikiem:

 
…Dajże Bóg! Dajże Bóg!
Z tego pólka pełen stóg!
Z tego stoga setny kłos,
Z tego kłosa złota trzos!
Dajże Bóg, dajże Bóg!
Z tego pólka pełen stóg!…
 

Słuchał tego Skrobek i trząsł głową, żałośnie wzdychając:

– Hej, ziemio ty, ziemio! – mówił. – Zorałem cię pługiem721, zbronowałem broną722, ale chyba łzami obsiać cię sądzono!

Tymczasem biją we wsi cepy: łup, cup! łup, cup! łupu, cupu! łupu, cupu! łup, cup!…

Biją cepy w złotą słomę, złote ziarno się z niej sypie, a co który młocek silniej uderzy, to żyto pryska daleko za klepisko723, aż przed wrota stodoły, właśnie jak iskry złote pryskają, kiedy kowal młotem żelazo na kowadle bije. Przed wrotami wrzawa niesłychana. Całe gromady wróbli spadają na uronione ziarno z pobliskiej topoli i krzyczą, i dziobią, i kłócą się, i biją, a ruszy się co w pobliżu, to znów frrr… na topól724, jakby je wiatr zdmuchnął.

– Co te ptaszyska tak dziś wrzeszczą? – mówią sobie chłopy. – Albo to na deszcz będzie, albo na pogodę!

A nie widzą, że między wróblami uwija się gromada Krasnoludków, zbierając pilnie rozpryskane ziarna. Co wróbel chwyci jedno, to Krasnoludek zgarnie dziesięć. Taka robota!

Drą się tedy wróble, jak na gwałt, i aż przyskakują do onych czerwonych kapturów, nastroszywszy pióra; ale Krasnoludki bynajmniej się tych krzykaczy nie boją i spokojnie sobie między nimi chodząc, zgarniają w mieszki725, albo i w poły726 opończy727, co najcelniejsze728 ziarno.

– Naści729, wróblu, przetrącone, zjedz, niech ci idzie na zdrowie. Ale co pełne a całe, a złote – to na siew! Z jednego w ziemię rzuconego ziarna, sto innych będzie. I człowiek się z nich pożywi, co nędzarzem jest, i dzieciom z tego chleba da, i wam się też, wróble, coś niecoś z reszty dostanie.

 

Tak mówią Krasnoludki, zbierając ziarna.

Ale słów ich nie bardzo słychać, przed wrzaskiem ptasiej czeredy, która sobie nic z mów takich nie robi. Ptak, jak ptak! Troski o jutro nie zna. Ani orze, ani sieje, i tak mu się dobrze dzieje. Jak dziś syt730, to główkę podnosi i śpiewa. A przyjdzie jutro, tedy znów główkę podnosi znów i śpiewa, i opatrzenia731 dla siebie z ufnością i weselem czeka.

A tymczasem cepy walą w słomę kłosistą i złotą na każdy dzień, a Krasnoludki – na każdy dzień – pracują pilnie, a co nazbierają przez dzień, to do podziemia niosą i na kupkę sypią.

Podziemie suche, pod korzeniami dębu pięknie wybrane, brzozową korą wyłożone, aż się srebrzy całe. W górze otwór dla przewiewu, z boku otwór dla wejścia, a w pośrodku złociste ziarno celne, wysoko usypane, z ćwierć może! Takiego dobra nie można zostawiać bez opieki, bez straży.

Co dzień też jeden z Krasnoludków szufelką lipową ziarno przegarnia, suszy, otwór ku słonku odmyka, a kiedy mrok się czyni, podmiata pękiem mietlic732 znów na kupę, a mchem górny wylot zatknąwszy, iżby wilgoć z rosą nie szła, po czym się u wejścia kładzie i zasypia.

Alić pewnego razu opatruje się733 Słomiaczek, który dnia tego straż w podziemiu trzymał, że ziarna ubyło jakoś.

„Ha, uleżało się może!” – myśli. I tak przeszła noc.

Na drugą noc ziarna znów mniej jakby.

„Ha! – myśli Modraczek, który tej nocy stróżował – Może uschło trochę!”

Ale na trzecią noc ubyło ziarna tak dużo, że się Biedraczek, który tej nocy kolej miał, za głowę chwycił i hałasu okrutnego narobił.

Ani wątpić, że ktoś podbiera zboże.

Zleciała się cała drużyna, patrzą, krzywda wielka! Gdzie! Ani połowy już nie ma!

Na nic tu żal, trza radzić. Idą tedy do króla po radę.

– Królu miłościwy – mówią – złodziej jest, co nam ziarno chwyta! Co czynić mamy?

– Chwyćcie i wy jego!

Więc znów drużyna:

– Królu miłościwy, złodziej jak wiatr w polu, sto dróg ma przed sobą, a kto go ułapi734?

Tedy król:

– Sygnet735 i pieczęć wam daję, pieczętujcie wszystkie wejścia, żebyście wiedzieli, którą z tych stu dróg przychodzi, a którą odchodzi ów złodziej.

Bierze drużyna pieczęć, bierze sygnet królewski, zatyka wszystkie szpary mchem siwym, kratę z trzcin na mchu czyni, trawą co najdłuższą wiąże, pieczęcie na węzłach kładzie, sygnetem przyciska – straż stawia i czeka.

Przyszła noc.

Cicho wszędzie, jakby makiem siał. Listek się nie ruszy na drzewie.

Ciemny lazur bez tchu nad ziemią wisi, gwiazd w nim, by736 piasku w morzu.

A mieli straż tej nocy przy dębie Mikuła i Pakuła, dwaj rodzeni bracia, z których król Błystek policję sobie nadworną uczynił, dawszy im piękne hełmy z dzwonków polnych na głowy, a szable z mieczyka, co kwiatem ognistym jak ułańską lancą737 z czerwoną chorągiewką wystrzela wysoko spośród liści wąskich a długich, jak miecze.

Stoi Mikuła sztywny, jak gdyby kij połknął, stoi Pakuła prosty, jakby wystrugany z drzewa, a oczyma dokoła kręcą, żeby im nic nie uszło.

Wszystko śpi w Słowiczej Dolinie: modra738 struga i trawy, i zioła; śpią muszki i ptaszęta, i żab chóry, i lilie wodne, i dąb ten stary, pod którym Mikuła i Pakuła trzymają straż wiernie.

Tak przyszedł świt.

Zrywa się drużyna Krasnoludków i do podziemia bieży: straż stoi, jak stała, pieczęcie leżą, jak leżały. Zajrzą Krasnoludki do wnętrza, a tam garsteczka tylko żyta, ledwie że co na dnie.

Zdumieli739.

Cóż to więc jest za szkodnik taki, co zamku nie ruszy, pieczęci nie złamie, a dobro zabierze?

Patrzą po sobie w przerażeniu, milczą, nikt nie wie, jakie tu przemówić słowo.

Aż rzecze król:

– Kiedy sygnet mój nie ustrzegł i straż moja nie ustrzegła, to nie ustrzeże nikt.

A wtem Pietrzyk, jako zawsze nowe myśli w głowie miał, zawoła z ciżby740:

– A co dostanę, miłościwy królu, jeśli złodzieja tego uchwycę?

A król:

– Głos za nim, gdy go sądzić będą.

Tu Pietrzyk:

– Co? Głos za złodziejem? Tego nie chcę! Anibym za takim łotrem palcem małym nie ruszył, gdy go wieszać będą! Ale niech mi król miłościwy da ową pieśń, przez mistrza Sarabandę spisaną, z której teraz Półpankowi nic, bo głos utracił.

– Niech i tak będzie! – rzecze król i skinął berłem.

A była spisana pieśń ta na listkach róż polnych i na motylich skrzydłach najczystszą rosą majową, tak cudnie, iż ją chowano w skarbcu jako klejnot drogi.

Skoczył Pietrzyk na łokieć w górę z radości, króla za kolana uścisnął, znów skoczył i jak wiatr polem ku lasowi śmignął.

II

Brzask już szedł i w lesie ptactwo budzić się zaczęło, kiedy Pietrzyk chatynkę babuleńki znalazł i w drzwiach niskich stanął.

Ubogo tam było, jeden stołek, komin, tapczan lichy, a zresztą741 zioła i zioła!

U pułapu742, po ścianach, na ubitej ziemi, w koszykach, w płachtach, w wiązkach, w snopach całych – nic, tylko zioła!

Duszny, zmieszany zapach mięty, macierzanki, lawendy, rumianku, melisy i innych tysiąca, napełniał izdebkę jedyną, w której by się udusić było można od tych silnych woni, gdyby nie to, że strzechę miała na wylot na lazury nieba otwartą, i tylko w szczytach skrzydłami sowy krytą.

W izbie siedzi babuleńka u komina, złote nici na kołowrotku743 przędzie, cichym głosem stare pieśni śpiewa, z cichym furkotem wrzeciono744 złote puszcza.

– Witajcie, babuleńko! – przemówi w progu izby Pietrzyk.

Podniosła babuleńka głowę, rękę przyłożyła do oczu, patrzy pilnie, aż poznała Pietrzyka, który już raz po igłę dla Półpanka do jej chatki latał.

– Witaj, przewitaj! – zawoła. – A wejdźże w dobrą chwilę! Czegoż ci potrzeba?

Wszedł Pietrzyk, pokłonił się nisko, babuleńkę w zmarszczoną rękę pocałował i rzecze:

– Rady mi potrzeba! Złodziej nam dobro bierze, a chwycić go nie możemy! Taka bieda!

Słucha babuleńka, słucha, przestała nogą trącać kołowrotek, złote wrzeciono puściła na ziemię, złotą nitkę w palcach trzyma, chwieje głową siwą i głęboko myśli.

Aż spyta:

– A co złodziej bierze?

– Ziarno bierze – odpowie Pietrzyk z wielkim oburzeniem. – Siewne ziarno bierze, niecnota745!

A babuleńka:

– Dosypcież mu jeszcze i pereł do ziarna tego!

– Co! – krzyknie Pietrzyk. – Jeszcze i pereł? Złodziejowi, co nas okrada z ziarna, mamy jeszcze pereł dosypywać? Babuleńko!… Chyba ci się od starości w głowie pomieszało!

Ale babuleńka już podjęła złote wrzeciono i puściwszy w ruch kołowrotek, złotą nitkę ciągnie…

– Dosypcie mu pereł – raz jeszcze rzecze i jakby Pietrzyka nie było, piosnkę starą śpiewać zaczyna cichym, drżącym głosem.

– Babuleńko! – zawoła Pietrzyk na to. – Szedłem do ciebie, jak do matki własnej, jak do matki rodzonej szedłem do ciebie po radę. Nie szedłem do Dnia, ani do Nocy, ani do Słońca, ani do Księżyca, tylko do ciebie, babuleńko, bo wiem, żeś mądra i że mądrość twoja z wielu dni i z wielu nocy, i z wielu wschodów i zachodów słońca i księżyca jest, a ty mnie tak przyjmujesz? Taką radę dajesz?

Zostańże więc z Bogiem, bo widzę, żem się oszukał.

Mówił to z żalem wielkim w głosie i z urazą w sercu, a zabrawszy się, ku drzwiom szedł.

Już w progu był, kiedy babuleńka piosnkę swą przerwała, wołając za nim:

– Pereł… pereł mu dajcie! Pereł dosypcie!…

– Aha!… Akurat!… – mruknął Pietrzyk i w drogę ruszył, żałując straconego czasu.

Ale głos babuleńki tak urósł, tak się wzmógł, tak wielkie kręgi powietrzne jedne po drugich trącał i napełniał, że choć Pietrzyk daleko już był, jeszcze głos ów leciał za nim, nad nim, przy nim, a precz746 wołał:

– Pereł… pereł dosypcie mu!… Pereł!…

Zastanowiła Pietrzyka ta wielka moc głosu, która nie z czego, tylko z wielkiej prawdy musiała iść, więc nagle się zatrzymał i rzekł:

– Ha, może to tak trzeba! Może tak i trzeba!

I pilnie rozważać począł, jak i co czynić mu należy.

– Co będzie, to będzie – rzekł wreszcie – szubienicy przecież nie będzie!

A jako zawsze był śmiały, a przygód różnych łakomy, zaraz się z dobrą otuchą do domu wracał i przed króla szedł.

– Miłościwy królu! – rzecze. – Ile pereł zawierzyłbyś mi na tę noc dzisiejszą?

A król:

– Kto zawierzy jedną, zawierzy i wszystkie. Ale ja wierność twoją więcej sobie niźli perły cenię.

Więc Pietrzyk na to:

– Niechże ci będą dzięki za to słowo, miłościwy królu! Garść pereł mi zawierz, a mamli747 złodzieja owego dostać, to go dziś dostanę.

– Idź, a weź! – król na to.

I zaraz wołał skarbnika, żeby garść pereł, nie licząc ich, Pietrzykowi dał.

Ścisnął Pietrzyk kolano pańskie, dziękując, a że serce miękkie miał, więc jedną i drugą łzę otarł ukradkiem, po czym rozśmiawszy się wesoło, szedł perły brać.

A już zmierzch padał na świat.

Zebrały się Krasnoludki, patrzą ciekawie, co będzie, a Pietrzyk z ową garścią pereł prosto do owego śpichrza748 w ziemi idzie i między ziarno je ciska.

– W imię twoje, babuleńko – rzecze – i starej mądrości twojej!

Po czym się ku towarzyszom obróciwszy, dodał:

– Nie trzeba dziś straży, ni pieczęci! Mikuła i Pakuła! Ruszajcie spać, druhy! Ja sam tu zostanę.

I zaraz na wzgórku siadł, głowę o kamień wsparł i za odchodzącymi sennym okiem patrzał.

Ale od wschodu ruszył się wiatr mały i trawą szeleścił, właśnie jakby szmery i szepty powietrzem szły.

Pietrzyk wszakże, mało na owo to szeptanie zważając, iż znużony był drogą, jak chrapnął, tak się dopiero o świcie przebudził. Przebudził się, patrzy, a tu, prawie u nóg jego, widnieje jakby dróżka od wzgórza ku uroczysku749, perłami owymi usypana, co je między ziarno rzucił.

Zakrzyknął tedy750 i porwał się za tym znakiem biec, a tuż i drużyna Krasnoludków za nim.

Bieży751 Pietrzyk, staje i znów bieży: co sto, co dwieście kroków da, to perła leży, ot, jakby ktoś z prędkości, wszystko razem chwyciwszy i ziarno, i perły, potem to, co mu na nic, ciskał, a tylko ziarno z sobą brał.

„Oj, mądra ty, mądra babuleńko! – myśli Pietrzyk i już uroczyska za śladem owym dopada. Spojrzy, perła ostatnia w bruździe głębokiej leży, a tuż grudka ziemi ruszona… a pod nią jamka!…”

Schyli się Pietrzyk, rozgrzebuje ów wzgóreczek ziemny, a tam dwie, trzy perły toczą mu się przed oczyma w głębie. Zakrzyknął na drużynę: kopią, aż się dokopali dużego lochu, w którym owo chwycone ziarno leżało wszystko prawie.

Przy nim skulony siedział szczur polny i jego rodzina.

– A tuś mi! – krzyknie Pietrzyk i za kark chwyci szkodnika.

– Mikuła! Pakuła! Bywaj jeden z drugim!

Pisnął szczur przerażony, próbując wymknąć się i uciekać, ale milicja nadworna tak go nasiadła, że się poddać musiał.

Tryumf był niezmierny.

Z okrzykami, ze śpiewem wracały Krasnoludki z wyprawy, wiodąc jeńca i niosąc worki z odzyskanym ziarnem na powrót do swego podziemia.

III

Uroczyście, wspaniale otwarł się sąd królewski w Słowiczej Dolinie. Król jegomość wystąpił w całym majestacie.

Purpurowy płaszcz jego niósł za nim opasły paź Krężołek, złota korona błyszczała na królewskiej głowie, a brylantowe berło siało takie blaski jak wschodzące słońce. Przed stopniami sali sądowej stał oskarżyciel państwa, bystry Kocieoczko; tuż za nim Mikuła i Pakuła w paradnych mundurach; dokoła, lecz w pewnym oddaleniu, tłoczyły się Krasnoludki, a wszystkie oczy zwrócone były na oskarżonego.

Stał on pochylony, skurczony w ubogiej sukmance na grzbiecie, mając przednie łapki mocno związane za plecami, pozieleniały ze wzruszenia i ze strachu, a tak drżący, że nogi widocznie trzęsły się pod nim jak w febrze.

Właśnie wymowny Kocieoczko, skończywszy przedstawiać jego winę, żądał surowej kary: już to co najmniej powieszenia na najwyższej gałęzi dębu oraz zwrotu strat i kosztów procesu.

Szanowny oskarżyciel aż zachrypł w ciągu tego wywodu i fularem752 ocierając zapocone czoło, sapał głośno.

Król skinął berłem i zapytał sam:

– Jak się zowiesz, nieszczęśniku?

Zsiniał szczur i na nogach się zachwiał, aż popchnięty ku królowi przez Mikułę:

– Wiechetek, do usług! – rzecze cichym głosem.

A król:

– Dlaczego zabrałeś to ziarno?

– Głodny byłem… nędzarz byłem… dzieci moje konały z głodu…

– Ale głód nie daje prawa do cudzego mienia. Czy nie tak?

– Tak, miłościwy królu! – odrzecze753 Wiechetek, drżąc cały.

– Więc cóż masz na swoją obronę? – spytał król.

– Nic… prócz głodu… Głód… straszny głód…

– Ale nie mogłeś i przy największym głodzie zjeść tej miary zboża. Dziesiąta część wystarczyłaby tobie i dzieciom twoim.

– Zimy się bałem… Najmiłościwszy królu!… Zima strasznie długa, ciężka… Połowa moich dzieci wyginęła tamtej zimy, królu! Ach, jak cierpiały strasznie… Najmłodsze… najmłodsze dziecko moje, królu, umierało w oczach moich z głodu… Sześć dni, sześć nocy patrzałem na to… i żyłem… żyłem… i nie mogłem sam za niego skonać… nie mogłem!

Odwrócił król oblicze sędziwe754, na którym malowała się litość, a w drużynie Krasnoludków słychać było ciche łkanie.

To Pietrzyk płakał.

Wiechetek mówił dalej:

– Po najmłodszym umierał starszy… Starszy syn mój, królu, umierał w moich oczach… Dziesięć dni, dziesięć nocy konał… i ja patrzałem na to… i nie mogłem umrzeć za niego sam, choć umierałem z nim razem!

Zmarszczył król brew, żeby powstrzymać łzę, nabiegającą do oczu; w drużynie Krasnoludków słychać było głębokie westchnienie; Pietrzyk łkał głośno.

Wiechetek mówił dalej:

– A potem umierał trzeci… Trzeci syn mój, królu, umierał… Z głodu syn mój umierał, o królu, a ja patrzyłem na to… W moich oczach, królu, syn mój umierał z głodu… A ja nie mogłem umrzeć!

Wtem począł się trząść bardzo i zmrużywszy oczy:

– Głód… głód… głód… – szeptał nieprzytomnym głosem.

Ale król Błystek podniósł berło i rzekł:

– Srogim być muszę, boś zawinił srodze. Ziarno to było siewne, na siew dla podobnego tobie nędzarza przeznaczone, który też głodne dzieci ma. Niech się nad tobą spełni sprawiedliwość.

– Śmierć! Śmierć złoczyńcy! – zawołał Kocieoczko.

– Śmierć! – powtórzyli za nim Mikuła i Pakuła jednym srogim głosem.

Wiechetek stał, jakby porażony, trzęsąc się i patrząc obłąkanym wzrokiem.

Król odwrócił się i już miał sądny tron opuścić, kiedy wtem Pietrzyk rzucił się ku niemu z tłumu i do nóg mu padłszy, zawołał:

– Głosu chcę za nim! Głosu za skazanym, miłościwy królu. Głosu, któryś mi sam dać chciał. Głosu! Głosu chcę!…

– Więc go masz! – rzecze król i schylił się ku niemu, i dotknął go berłem łaskawie.

A Pietrzyk z łkaniem:

– Więc przebacz! Przebacz, królu dobry! Przebacz! Powiedz, powiedz, królu, że przebaczasz! To pieśń moja będzie! To moja najcudowniejsza pieśń będzie! Moja jedyna! A inszej nie chcę! Nie chcę!…

Zapłakał stary król, widząc taki gwałt żałości w ulubionym słudze i rzecze:

– Zwyciężyłeś, Pietrzyku! Zwyciężyłeś miłosierdziem sprawiedliwość moją. Niechże się stanie po twej woli!

Tu skinął berłem i rzekł:

– Puścić mi wolno nędzarza tego i nakarmić dzieci jego! Ze stołu mego mają odtąd pożywać chleb dzieci jego. A ziarno dziś jeszcze oddać oraczowi i ziemi, która siewu czeka.

695miesięczny (daw.) – księżycowy; miesiąc (daw., poet.): księżyc. [przypis edytorski]
696łozy – wierzbowe zarośla. [przypis edytorski]
697klucz żurawi – układ ptaków podczas lotu, przybierający kształt litery V. [przypis edytorski]
698wieczór świętojański – noc świętojańska, sobótka; słowiańskie święto obchodzone w najkrótszą noc w roku. [przypis edytorski]
699tarnina – krzew ciernisty, rodzaj dzikiej śliwy. [przypis edytorski]
700jutrznia – jutrzenka; określenie dla planety Wenus widocznej przed wschodem Słońca na widnokręgu. [przypis edytorski]
701miesiąc (daw.) – księżyc. [przypis edytorski]
702zagon – wąski kawałek ziemi uprawnej. [przypis edytorski]
703uroczysko – trudno dostępny teren w puszczy. [przypis edytorski]
704pług – narzędzie rolnicze przeznaczone do orki. [przypis edytorski]
705miedza – wąski pas ziemi, który oddziela od siebie pola uprawne. [przypis edytorski]
706miesięczny – księżycowy. [przypis edytorski]
707skrzypców – dziś popr. forma: D.: skrzypiec. [przypis edytorski]
708roztworzysty – otwarty, szeroki, rozłożysty. [przypis edytorski]
709brona – narzędzie do spulchniania i wyrównywania zoranej ziemi. [przypis edytorski]
710potrza (gw.) – potrzeba. [przypis edytorski]
711miedziak – drobna moneta. [przypis edytorski]
712onegdaj (daw.) – przedwczoraj; także: kiedyś. [przypis edytorski]
713opłotki – płot drewniany. [przypis edytorski]
714niezbyty – tu: taki, którego nie można się pozbyć. [przypis edytorski]
715frasunek (daw.) – kłopot, zmartwienie. [przypis edytorski]
716skrzypły – dziś popr. forma: skrzypnęły. [przypis edytorski]
717cep – przyrząd do ręcznego młócenia zboża; młócenie: oddzielanie ziaren od kłosów przy pomocy regularnych uderzeń cepami w rozłożone na twardej powierzchni zboże. [przypis edytorski]
718przemyślając – dziś: przemyśliwając. [przypis edytorski]
719rola – ziemia uprawna. [przypis edytorski]
720zagon – wąski kawałek ziemi uprawnej. [przypis edytorski]
721pług – narzędzie rolnicze przeznaczone do orki. [przypis edytorski]
722zbronować broną – spulchnić i wyrównać wcześniej zoraną ziemię. [przypis edytorski]
723klepisko – mocno ubita ziemia np. w stodole. [przypis edytorski]
724na topól – dziś: na topolę. [przypis edytorski]
725mieszek – woreczek; szczególnie: woreczek na pieniądze. [przypis edytorski]
726poła – dolna część odzieży np. płaszcza. [przypis edytorski]
727opończa – rodzaj płaszcza, z kapturem, bez rękawów, noszonego między XIV a XVII wiekiem. [przypis edytorski]
728najcelniejsze – tu: najlepsze, świetne. [przypis edytorski]
729naści (daw.) – masz, trzymaj. [przypis edytorski]
730syt – syty, najedzony. [przypis edytorski]
731opatrzenie (daw.) – opieka, dbałość. [przypis edytorski]
732mietlica – wysoka trawa. [przypis edytorski]
733opatrzyć się (daw.) – zobaczyć, zorientować się. [przypis edytorski]
734ułapić (daw.) – schwytać, złapać. [przypis edytorski]
735sygnet – pierścień z dużym oczkiem na którym wygrawerowane są inicjały, znak herbu rodzinnego lub jakiejś organizacji. [przypis edytorski]
736by – tu: niby. [przypis edytorski]
737ułańska lanca – broń ułanów, żołnierzy lekkiej jazdy, składająca się najczęściej z długiego drewnianego drążka zakończonego wąskim, ostrym grotem. [przypis edytorski]
738modry – ciemnoniebieski. [przypis edytorski]
739zdumieli – dziś: zdumieli się. [przypis edytorski]
740ciżba – tłum. [przypis edytorski]
741zresztą – tu: poza tym. [przypis edytorski]
742pułap – drewniany sufit, strop. [przypis edytorski]
743kołowrotek – urządzenie do przędzenia nici z napędem nożnym. [przypis edytorski]
744wrzeciono – proste narzędzie przeznaczone do ręcznego przędzenia nici. [przypis edytorski]
745niecnota – o kimś postępującym źle, niegodziwie. [przypis edytorski]
746precz (daw., gw.) – ciągle. [przypis edytorski]
747mamli – konstrukcja z partykułą li; znaczenie: jeśli mam. [przypis edytorski]
748śpichrz – spichlerz; budynek a. pomieszczenie przeznaczone do przechowywania ziarna zbóż. [przypis edytorski]
749uroczysko – trudno dostępny teren w puszczy. [przypis edytorski]
750tedy – więc. [przypis edytorski]
751bieżyć (daw.) – iść, podążać. [przypis edytorski]
752fular – męska chusta wiązana pod szyją, zrobiona z materiału o tej samej nazwie. [przypis edytorski]
753odrzecze – dziś popr. forma: odrzeknie. [przypis edytorski]
754sędziwy – stary. [przypis edytorski]
Купите 3 книги одновременно и выберите четвёртую в подарок!

Чтобы воспользоваться акцией, добавьте нужные книги в корзину. Сделать это можно на странице каждой книги, либо в общем списке:

  1. Нажмите на многоточие
    рядом с книгой
  2. Выберите пункт
    «Добавить в корзину»