Бесплатно

O krasnoludkach i sierotce Marysi

Текст
Автор:
0
Отзывы
iOSAndroidWindows Phone
Куда отправить ссылку на приложение?
Не закрывайте это окно, пока не введёте код в мобильном устройстве
ПовторитьСсылка отправлена
Отметить прочитанной
Шрифт:Меньше АаБольше Аа

Bo chomik – to zawołany gospodarz; a zarazem lichy gospodarz, bo oprócz roli417 i pracy na niej, i korzyści z tej pracy – nic go nie interesuje; o siebie tylko dba i o nikogo więcej.

Marysia lubi przyglądać się jego skrzętnym zabiegom, gdy ciągnie miedzą do swej norki zapasy na zimę: patrzy też na niego mile, póki go kłosy nie skryją, i nazywa go swoim chomikiem. Dopiero gdy zwierzątko zginie między zbożem, pogląda po gąskach, po łączce, potem oczy jej padają na gwiazdki łąkowe, na żółte kwiatki, co rosną u stóp jej nad rowem, wszędzie.

W powietrzu parno418 okrutnie, słońce praży z nieba, aż Gasio język wywiesił i głośno dyszy. Na czoło sierotki pot wystąpił, ale ona nie zważa, wije wianeczek i śpiewa:

 
Służyła sierota u tej cudzej chaty,
Pomagały ci jej wszystkie polne kwiaty!
Służyła sierota na tej cudzej grzędzie,
Jeszcze jej Pan Jezus dopomagać będzie!
                Halela, gąski! Halela!…
 

W tej chwili czujny Gasio warknął raz i drugi. W krzaku leszczyny, pod samym borem rosnącej, zaruszało się coś, zaszeleściło i ucichło. Podniósł się Gasio na przednie łapy i nastawiwszy uszy czekał, co z tego będzie.

Jakoż znowu ten szelest dał się słyszeć i znowu ucichło.

Gasio warknął i wyszczerzył zęby.

Ale Marysia nie słyszała tego. Jako ptaszę na gałązce rozśpiewa się w gaju, a nie słyszy cichych kroków skradającego się kota, całej swej pieśni oddane, tak ta sierota, nie widząc, nie słysząc nic dokoła, śpiewała dalej:

 
Jeszcze jej Pan Jezus dopomagać będzie,
U tych obcych ludzi, na tej cudzej grzędzie!
Jeszcze jej Pan Jezus lepiej dopomoże,
Niż to złote słonko, niż te jasne zorze!
 

Tymczasem z krzaków leszczyny wychyliła się dziwaczna postać małego człowieczka z głową w czerwonym kapturze, z siwą brodą i w okularach na potężnym nosie. Wychyliła się i na Gasia palcem kiwać zaczęła.

Porwał się psiak i ku krzakom skoczył, ale postać owa już z innego, dalszego krzaka kiwała na niego palcem. Gasio rzucił się dalej; lecz dziwny ów człowieczek w czerwonym kapturze, już znów gdzie indziej wychylał się i palcem kiwał.

Im bardziej psiak się w bór zapędzał, tym szybciej czerwony kaptur migał między krzakami, to w prawo, to w lewo, aż się znaleźli obaj w szczerym boru419, wśród ogromnych sosen.

Już Gasio dopędzał małego człowieczka, kiedy ten skoczył nagle w bok i szybko się wdrapawszy na drzewo, z góry na psa palcem kiwać zaczął.

Rozjątrzony Gasio rzucił się do drzewa z tak wściekłym ujadaniem, że się Marysia nagle ze swego zaśpiewania ocknęła, a słysząc tak niezwykłe szczekanie wiernego pomocnika, zaczęła w najwyższym strachu wołać:

– Gasiu! Gasiu! – i porwawszy się z górki, w las wbiegła.

Na to tylko czekał Sadełko.

Jednym susem między gęsi wpadłszy, chwycił za gardło najbliższą i zdusił, zanim krzyknąć zdołała: „ratujcie!”. Rzuciwszy ją w krzaki, chwycił drugą z brzegu i tak samo jej w szyję ostre zęby wpił, i to z taką gwałtownością, że w pół krzyku ostatni dech wydała. Za czym ją także w krzaki powlókłszy, między resztę wpadł.

Podniósł się teraz krzyk srogi wśród gęsi, które rozbójnika poznawszy, uciekały przed nim, jedne piechotą w pole, inne na skrzydłach się rwąc, w śmiertelnym popłochu.

Ale Sadełko jednym susem dopadł najpiękniejszą siodłatkę, raz tylko zębami kłapnął i o ziemię ją cisnąwszy, za tymi biegł, które na skrzydłach utrzymać się nie mogąc, spadały na ziemię z przeraźliwym wrzaskiem przed samą paszczą lisa.

Posłyszała Marysia w lesie wrzask ów straszny i krzyknąwszy nieludzkim głosem: „reta!” – ku gąskom swoim co tchu w piersiach biegła.

Tymczasem Sadełko ostatnią z siedmiu gąsek zagryzłszy, oblizał krwawą paszczę i pałającym wzrokiem na pobojowisko patrzał.

Jakby wichrem niesiona leciała Marysia od lasu, z wyciągniętymi przed siebie rękami: jakby wichrem niesiona na łączkę wpadła, na pobite gąski spojrzała i z przeraźliwym krzykiem: „Jezu!” – na ziemię runęła.

VII

Kto by onego ranka o świcie pod lasem się był znalazł, miałby tam ucieszny widok.

Oto mały człowieczek w czerwonym kapturze dziwne szprynce420 wyprawiał, po przylegających do lasu tego błotach z kępy na kępę skacząc, szuwaru się ostrego chwytając, między trawą jak pływak nurkując, to znów zapadając głęboko w grząskie, mchem porosłe mokradła.

Nie kto inszy to był, tylko nasz znajomy Podziomek. Lecz jakże zmieniony srodze! Z dawnej okazałej tuszy tyle na nim tłuszczu zostało, co na komarze sadła. Luźna opończa421 wisiała mu na grzbiecie, jakby pożyczona, chude nogi tkwiły, jak patyki, w spadających co chwila papuciach, ogromna głowa chwiała się na zbyt cienkiej szyi, a wychudzone jak piszczałki ręce ledwie utrzymać mogły wielką fajkę, w której zamiast tytoniu tliły się olszowe liście!

Oto co podróż i pobyt w Głodowej Wólce uczyniła z naszego poczciwego tłuściocha.

Ale nie była to zmiana jedyna. Głód, jakiego Podziomek stale teraz doznawał, nauczył go wielu rzeczy. On nauczył go także z kępy na kępę skakać, po mokrych trawach brodzić i czajczych jajek szukać. Zatrwożona czajka błotna, bijąc skrzydłami tuż nad głową skaczącego Krasnoludka, przeraźliwym głosem krzyczała: Kiwi! kiwi! kiwi! kiwi!

Biedna czajka! Zdawało jej się, że tym krzykiem odstraszy napastnika, który lada chwila mógł znaleźć jej gniazdo w trawach głęboko ukryte, a w gnieździe jedyne, pierwsze tego roku zniesione jajeczko.

Gdy więc tak coraz głośniej krzycząc, omal że go nie ogłuszyła i wrzaskiem, i skrzydeł trzepotem, stanął Podziomek zniecierpliwiony i rzecze:

– Ciszej, ty głupi ptaku! Ty kumoszko422 sroki! Czy myślisz, że ja tu z rozkoszy po błotach się topię? Jeszcze tyle rozumu mam, żebym kawał kiełbasy wolał niźli twoje jajko! Z głodu to czynię, z głodu, który mnie tu o utratę żywota mało nie przyprawi! Folguj423 tedy, a nie drzyj dzioba, bo ci łeb ukręcę!

Tu głowę spuścił i kiwając nią, smutnie dodał:

– Dlaboga! W jakieżem terminy424 popadł i co mnie spotyka! O przeklęta Wólko, coś miała Sytna być, a jesteś Głodowa! O niepokaźny chłopie, któryś mnie w tak złą fortunę425 wprawił!

Mówił tak jeszcze, kiedy mu się nagle wydało, że płacz rzewny słyszy. Ściągnął nieco kaptura i rękę w trąbkę zwinąwszy, do ucha ją zbliżył. Wyraźnie płacz słychać! Właśnie jakby głos dziecka.

– Niech zginę! – rzecze Podziomek, który serce litościwe mając, łatwo się cudzą biedą rozczulał – Niech zginę, jeśli owemu niebożątku nie gorzej się jeszcze niżeli mnie dzieje! Pójdę, zobaczę, co jest!

 

I wnet zapominając o swym głodzie, z błot ku lasowi zawrócił i ku wielkiej uciesze czajki, prosto na ten głos szedł.

– Wyraźnie dziecko płacze! – mówił, stawiając z kępy na kępę coraz większe kroki, właśnie jak to bocian czyni.

Zaledwie się wychylił z oczeretu426, który tu gęstą ścianą stał, kiedy zobaczył pod lasem niewielką łączkę i małą, siedzącą wśród niej na wzgórku dziewczynkę, która ukrywszy twarz w obie ręce, żałośnie płakała.

Wzruszyło się na ten widok serce poczciwego Krasnoludka, więc przyśpieszywszy kroku, podszedł do dziewczynki i rzecze:

– Czegóż to płaczesz, moja mościa panno, i jaka cię krzywda spotyka?

Marysia drgnęła i odjąwszy od twarzy rączki, patrzyła na Podziomka szeroko otwartymi oczyma, słowa nie mogąc przemówić z ogromnego dziwu.

Więc on znowu:

– Nie lękaj się, proszę, moja mościa panno, bom jest życzliwy pannie i przyjaciel!

– Jezu!… – szepnie na to Marysia. – Co to takiego? Małe jak łątka427, a gada jak człowiek! Jezu!… Ja się boję!

I już się porywała z tej góreczki precz428 uciekać, ręce do góry wznosząc jakoby ptak skrzydła.

Ale Podziomek zastąpił jej drogę i rzecze:

– Nie uciekaj, mościa panno, bom jest Krasnoudek Podziomek, który ci ku pomocy chce być!

– Krasnoludek! – powtórzyła jakby sama do siebie Marysia. – Toć wiem! Toć mi nieraz o tych Krasnoludkach mateńka mówiła, że dobre są!

Na to Podziomek z wielką fantazją:

– Mateńka jejmość panny mówiła szczerą prawdę! Rad bym jej dziękował429 za to!

A Marysia, trzęsąc swą główką złotą, rzecze:

– Nie żyje mateńka moja!…

– Nie żyje? – powtórzył smutnie Podziomek. – Oj, ciężkie to słowo! I kamień letszy430 od niego!

Pokiwał głową, westchnął, a potem:

– Jakże się zwała mateńka? – zapyta.

– Kukulina! – odpowie Marysia.

– Kukulina?… A dobrodziejkoż ty moja! A to my się znamy! A to waszmość panna nie kto, tylko ta mała Marychna, co to oczki stulała, sypiąc srebrne łezki litościwe wtedy, kiedy mię zła baba ledwo nie ubiła. Aj, królowoż ty moja! A tośmy się zeszli! A to nas fortunny los zetknął! Mów, rozkazuj, co czynić mam, abym ci w tym ciężkim żalu ulżyć mógł.

Ale Marysia, wspomniawszy na przygodę swoją, tym mocniej płakać zaczęła.

– Nie, nie! – mówiła płacząc. – Nic mnie nie pocieszy!

Stał przed nią Podziomek, założywszy fajkę za plecy, i uspakajał ją najsłodszymi słowy.

– Szkoda – mówił – modrych431 ocząt waćpanny na takie gorzkie płakanie.

A Marysia:

– Nie jestem ja waćpanna, tylko Marysia sierotka!

– Tym więc skwapliwiej chcę waćpannie służyć, iżeś sierotka! Dla Boga dość tych łez! Gdzież jest chata waćpanny?

– Nie mam chaty! Wypędziła mnie gospodyni, com jej gąski pasła.

– A to zła, niepoczciwa kobieta! – rzecze oburzony Podziomek.

A Marysia prędko:

– Nie, nie! To ja zła! To ja niepoczciwa! To przeze mnie lis gąski podusił. O gąski moje! Gąski! – zawołała z nową żałością i znów oczy rączkami zakrywszy, zaniosła się płaczem.

Odjął Podziomek rączki od twarzy dziewczynki i rzecze:

– Na nic tu płakanie. Trzeba do chaty wracać!

– Nie, nie! – wołała tym żałośniej Marysia. – Nie mogę, nie chcę wracać! W świat pójdę! Do boru pójdę! Pójdę, gdzie mnie oczy poniosą!

– Co zaś w boru czynić zamyślasz432? Świat też nie grzęda, by go w kółko obejść. Na nic pokuta taka!

Tu skubać zaczął i szarpać siwego wąsa, w ziemię patrząc, po czym rzekł:

– Może bym ja na to znalazł radę, żeby gospodyni za gąski zapłacić. Dużoż tego było?

Ale Marysia zaniosła się na to wielkim płaczem, wołając:

– Co, co mi z tego, kiedy już nieżywe! Kiedy poduszone, pobite… O Jezu! O Jezu!

Widząc tedy tak srogą i nieutuloną żałość, zamyślił się Podziomek i znów wąs siwy szarpiąc, w ziemię patrzył. Wreszcie rzekł:

– Ha, kiedy tak, to nie ma co, tylko trzeba iść do królowej Tatry. Ta jedna poradzić może!

Podniesie na to prędko Marysia oczęta, dwie modre gwiazdy, w których nadzieja zatliła, i spyta:

– A dobraż ona?

– Nad wiek widzę roztropność w tobie – odpowie Podziomek na to – iż nie pytasz pierw, czy mocna, ale czy jest dobra. Cóż bowiem jest moc wszelka bez dobroci? Nic i mniej jeszcze! Więc gdy mi taką otuchę swym dobrym rozumem czynisz, to zabierajmy się w drogę, która jest daleka i trudna, a ja rad433 waćpannę do królowej Tatry doprowadzę, bo łzy sieroty godne są pocieszenia i wszelkiej pomocy!

Podniosła się na te słowa Marysia i otarłszy oczy, rzecze z prostotą:

– To idźmy!

I poszli.

Dobre czasy

I

„Gdzie nas ten człowiek powiezie?” – mówiły sobie Krasnoludki, siedząc na wozie ubogiego Skrobka i kłopocząc się o dwóch swoich towarzyszów: Podziomka i Koszałka-Opałka, którzy gdzieś w drodze przepadli.

– Do króla by się jakiego zdało, żeby Miłościwy Pan nasz kompanię434 piękną miał, a na honorze uszczerbku nie poniósł! – odezwał się kanclerz Kocie-Oczko.

– Dobre by to było! – zawołał paź Krężołek – i oblizał się szeroko językiem. – U królów, słyszę, same tłuste i słodkie potrawy jadają, a kołacze435 na każdy dzień pieką. Tam by się człek pożywił!

– Ciszej byś był oto! – zgromił go Słomiaczek, dziwnie wychudzony i cienki. – I tak się już ledwie toczysz, niby kula. Jeno patrzeć, jak urząd stracisz, a Pan nasz Miłościwy inszego436 do noszenia za sobą purpury437 swej weźmie!

– O królów to tam niełatwo na wsi! – przerwał ten spór Modraczek. – Ale może choć do księcia jakiego ten poczciwy kmieć438 nas powiezie?

– U księcia także wielki dwór, dworzany, kuchmistrze – zawoła na to Żagiewka. – Kapela też zawsze jest, muzyka gra, stoły aż się gną od srebrzystych mis i pucharów, światło jarzące jak na rezurekcji439, na każdą noc świeci, ludzie długo śpią i mało co czyniąc, wesoły żywot pędzą. Tam by nam dobrze było! Ale książęta też na gruszach polnych nie rosną, niby ulęgałki440, a i książęcy dwór każdemu jak karczma otworem nie stoi. Daleko by nam jechać, żeby księcia znaleźć!

– No, to choćby do grafa441 jakiego niech nas wiezie! – zawołał na to Słomiaczek. – Graf też tęgie życie prowadzi i duży dwór trzyma.

– Ba! – rzecze Chwastek – A jakie stajnie ma! Co za konie! Jakie psy myśliwe!

– A jakiż tam wikt442? – zapytał troskliwie Krężołek.

 

– Ha cóż! Jak u grafa! Doskonała kuchnia i już! Na rożnach się obracają pieczenie z sarny lub z dzika, pasztetniki443 pieką torty i piramidy cukrowe, a wino złociste z gąsiorów444 do pucharów leją, a jakie szczupaki na stół, na takich ot misach, niosą!

Tu rozłożył ręce, jak szerokie miał, a wszyscy z podziwienia głowami kiwać zaczęli.

Ale Pietrzyk, który do wszystkiego prędki jak iskra był, skoczy ze swego miejsca, słysząc owe cuda, i trąciwszy Skrobka, zawoła:

– Człowieku! Hej, człowieku, znaszże445 ty grafa jakiego w tej tu okolicy?

– Grafa? – powtórzył Skrobek, drapiąc się za ucho. – Nijakiego grafa tu nie ma!

Pomilczał chwilę, a po chwili przypomniawszy sobie, dodał:

– Jest ci hajno446 na górce stara taka rudera, komin ano tylko i kawał muru, co powiadają, że tam dawnymi czasy grafy siedziały; ale teraz pustka to i mieszczany tylko tam czasem po cegłę jeżdżą, jak któremu trzeba. Grafy ponoć dawno wymarły.

– Wymarły? – zawołał z żywym współczuciem Krężołek i klasnął w dłonie! – Patrzcie, jak od takiego dobra umierają ludzie i odchodzą! Ha, jak tak, to niech nas choćby do porządnego szlacheckiego dworu ten chłop powiezie, to i tam krzywdy nam nie będzie. Szlachcic na wsi to także pan całą gębą.

– A tak – odezwał się na to Modraczek. – przyjdzie wiosna, to sobie rano wstanie, na te pola zielone pod zorzę wyjdzie; tu mu skowronek śpiewa wesołą piosenkę, tu mu rosa perły pod nogi sypie, tu mu kwiatuszki dziergają wzorzyste kobierce447 po łąkach, tu mu pługi czarną ziemię orzą, wołki porykują, oracze pokrzykują, aż dusza rośnie, aż serce jaśnieje. Przyjdzie lato, fuzyjkę448 szlachcic bierze, na błota idzie, kaczkę dziką ustrzeli, do torby pięknie przytroczy, w to niebo modre449 patrzy, wesołe myśli ma. A tu pola dokoła szumią kłosem złotym, a tu lny kwitną modro, a tu siano z łąk pachnie, a tu jagody się rumienią, a pszczoły w lipie brzęczą… Przyjdzie jesień, to jabłoń i grusze, i śliwy pod owocem się gną, w gaju brzozowym grzyby i rydze pachną, wieniec dożynkowy450 złoci się i mieni, to kłosem, to kwiatem, to orzechów gronem. Rankiem na polach mgły leżą, słońce ledwo się wychyla, a mój szlachcic nuż w bór z nagonką451! Nuż łowy na zwierza! Bór cicho stoi, grania ogarów452 słucha, na myśliwców z wysoka wiewiórka czarnymi oczyma patrzy. Wtem huknie strzelec raz i jeszcze raz! Paf! paf! paf! Echo się szerokie rozlega, krzyk słychać radosny i myśliwskie trąbki.

– Dobrze, bardzoś to dobrze opowiedział, wierny mój Modraczku! – rzekł na to miłościwy król Błystek, który w milczeniu rozmowy drużyny swej słuchając, teraz się uśmiechać mile zaczął. – Obyśmy do takiego dworu ziemiańskiego w podróży naszej trafili! Ale choćby tam nawet nie było tak gwarno i wesoło, i tak mu rad będę!

Mówił tak jeszcze król stary z wyrazem rozrzewnienia na zmarszczonej twarzy, kiedy wóz nagle o kamień stuknąwszy w bok z gościńca na polną drożynę skręcił, a zaraz też i szkapa ubogiego Skrobka parskać wesoło zaczęła, jak zwykle czynią konie, kiedy dom poczują.

Jakoż wóz niebawem się zatrzymał, a chłop, podszedłszy do siedzących na nim, rzekł:

– Złaźtaż453! Wy, królisko, i wy, reszta! Złaźta! Już my przyjechali!

– Gdzie? Jak? – zakrzyknęły Krasnoludki, wychylając głowy z kapturów. – Przecie tu nic nie ma?

– Co nie ma być? – odezwie się na to Skrobek. – Jest moja własna, najwłaśniejsza chałupa i już!

A wtem się brzask zaczął na niebie czynić i powietrze przetarło się z cieniów.

Patrzą Krasnoludki, stoi uboga lepianka, z chrustu spleciona, gliną wymazana, pod dachem krzywym, niskim, dziurawym, tu wiechciem słomy, tam znów gałęźmi krytym; płocina z chrustu, ledwo że się trzyma świętej ziemi, zielska pod nim pełno, wierzba majaczy nad zielskiem wysoko, wyciągnąwszy gałęzie niby długie ręce; tuż w sadzie zapuszczonym bieleją wiśnie, osypane kwiatem, a nad wszystkim chór żab i kląskanie rozgłośne słowika, który się w olchach zbudziwszy, nagle pieśń poranną zadzwonił.

– Dla Boga! – krzykną Krasnoludki – Człowieku! Kpisz, czy o drogę pytasz?

– Co mam pytać, kiej454 drogę wiem! – rzecze obojętnie Skrobek. – Hajno chałupa! A het struga455 i gaj, kto chce niech idzie, a kto nie chce, niech se rusza z Bogiem.

I zaraz zaczął wyprzęgać szkapę i z niskiej studzienki wodę żurawiem456 ciągnąć, a w korytko457 lać, jakby tych, których przywiózł, wcale nie było.

– Czymże my się tu w tej pustce wyżywim? – pytają Krasnoludki.

Na to chłop, ciągnąc wodę:

– Mogą tu moje dzieci wyżyć, to i wy możeta458! Kogo Pan Bóg stworzy, tego nie umorzy!

Tak znów tamci:

– A gdzie my tu skarby nasze złożym?

– W makowej główce sto razy po tysiąc ziarn się zmieści i nie ciasno im!

Tedy znów oni z krzykiem:

– A król? Gdzie my tu króla naszego pomieścim?

– A toćże słonko większy król, a nie gardzi tą biedą moją i co dzień się w chacie mojej złoci…

Wnet Pietrzyk, który był ogromnie wesoły, a złe i dobre z równą zawsze otuchą przyjmował, zaczął skakać koło wozu, przyśpiewując ochoczo:

 
Pod stopami ziemi grudka,
A nad głową skrawek nieba —
Dla małego Krasnoludka,
Czegóż, bracia, więcej trzeba?
 

Zakrzyknęli na to insi, żeby cicho był, bo nie jest pora na żarty i coraz większy gwar nieukontentowanych459 głosów powstawał. A wtem gwiazda jutrzenna460 zapaliła się na wschodzie modrym, bardzo świetnym ogniem i świat obrzasł461.

Podniósł tedy ku niej oczy i ręce król Błystek i rzekł:

– Błogosławiony zakątek, w którym mieszka ubóstwo i praca, albowiem nad nim stoją gwiazdy boże!

I skinął berłem – i uciszyła się drużyna jego.

II

Cicho skrzypnęły niskie drzwi lipowe, cicho weszły Krasnoludki do chaty ubogiego Skrobka, razem z perłowym dnia brzaskiem.

Jedna tu tylko była izba, z której każdego kąta wyglądała bieda. Największą część tej izby zajmował duży komin z ogromnym zapieckiem462; przed kominem leżał zwinięty kot bury i pęk suchego chrustu postronkiem463 z kulką związany.

Nieco dalej stał cebrzyk464 z wodą i blaszanym półkwartkiem465, parę garnków do góry dnem przewróconych zajmowało ławę, przy ławie stół sosnowy, dwa zydle466 i trochę kartofli w kobiałce467.

Pocieszny był widok Krasnoludków, którzy przypatrując się ubóstwu temu, załamywali ręce i nie śmiejąc głośno wyrzekać w obecności króla, trącali się łokciami i ukazywali sobie wzrokiem to pusty komin, to ławę krzywą, to ową nieszczęsną kobiałkę, która widocznie była jedyną śpiżarnią ubogiego Skrobka. Długie ich nosy poprzedłużały się jeszcze bardziej, wąsy jeszcze bardziej opadły, sfałdowały się czoła, wydęły wzgardliwie wargi, a stłumione szemranie dobywało się z nich przez ostre, zaciśnięte zęby.

Jeden tylko Pietrzyk, zawsze rad i wesół, skakał po izbie i myszkował, śmiejąc się niefrasobliwie i zacierając ręce.

– Ot, pałac! Ot, pańskie pokoje! – wołał. – A czy nam tu źle będzie? Jako żywo! Królewskie mieszkanie. Patrzcie! Przez dach zorza świta! Patrzcie, patrzcie, ile róż sypie na izbę! Ile róż rumianych i złotych! Patrzcie! Pod belką gniazdo jaskółczyne! Zbudziło się w świetle gniazdo i świergoce! Słuchajcie! Cały pułap468 śpiewa! Cały pułap się trzepoce od pióreczek ptasich! Patrzcie! patrzcie! Przez rozbite okienko krzak bzu do izby wchodzi! Co za woń! Co za świeżość! Jakie grona kwiecia liliowego! A w krzaku brylantów pełno! Na każdym listku brylant! W każdym brylancie tęcza! Nie mówcie mi, że to rosa! Nie, nie! To nie rosa, to drogie kamienie! Słuchajcie! Słowiczek w krzaku siedzi, ranny hejnał śpiewa!

Ale w kącie izby, na garści słomy, dwoje chłopiąt spało. Jasne ich główki tonęły w złotej słomie, zgrzebne koszuliny na piersiach rozwarte ukazywały ciałka chude i śniade. Wiosenna noc chłodem widać dmuchała na nie, gdyż chłopcy przytulili się do siebie i ramionkami nawzajem objęli.

– Dla Boga! – krzyknie Pietrzyk. – A ot królewicze!

Podeszli insi469, patrzą, a jakieś rozrzewnienie, jakaś miękkość zaczęła rozmarszczać czoła i wygładzać twarze. Za czym ozwały się zrazu ciche, potem coraz głośniejsze szepty.

– Biedactwa!

– Ubożęta!

– Ot, dola!

– Sierotki!…

Lecz król Błystek skłonił ku główkom śpiących chłopiąt swoje berło i błogosławiąc im, rzekł:

– Rośnijcie zdrowo w ubóstwie chaty waszej! Rośnijcie pod cieniem bzów i pod cieniem lipy, pod jaskółczym szczebiotem i pod dnia zorzą. Rośnijcie, iżbyście moc mieli chatę podeprzeć, ściany jej pracą wypełnić. Rośnijcie zdrowo!

I dotknął złotym berłem jasnych główek dzieci.

Wtem wszedł Skrobek, obrządziwszy szkapę470 swą w stajence.

Wszedł, w niskich drzwiach grzbietu nagiął i rzekłszy „Pochwalony” u progu, czapkę na stół cisnął.

Obstąpiły go natychmiast Krasnoludki, pytając ciekawie:

– Czyje to te dzieci?

– A czyjeż mają być? – chłop na to. – Najpierw Boskie są, a potem moje! Byłoć tego więcej drobiazgu, ale Bóg ich zabrał, kiedy ich odumarła matka. Tylko się tych dwójka w chałupie ostała.

– Niechże się chowają zdrowo! – rzecze na to król Błystek.

I wnet na drużynę swą skinął, żeby skarby z woza pod zapiecek niosła.

Ruszyły się Krasnoludki z pośpiechem i zaczęły dźwigać swoje skrzynki i szkatuły pod piec, a w mysie nory je chować, przy czym sprawiały się tak cicho, że się nawet kot bury, przed kominem leżący, nie zbudził.

Skrobek patrzył na to wzrokiem już obojętnym. Po dniu dopiero zobaczył na wozie, co to były za skarby: ot, małe skrzynki śmieci i kamyczków, nic więcej. Ten cały blask, ta światłość, te ognie i kolory, które go tak oślepiły w nocy, to był tylko proch i żwiry, a te sztaby złota i srebra – trzciny i badyle.

Ale gdy Krasnoludki, poznosiwszy co było, w mysich norach zniknęły, przejść sobie i ganków szukając, biczyskiem w ubitą ziemię stukać zaczął i na dzieci krzyknął:

– Hej, Kuba, Wojtek, wstawajta471, nicponie, a duchem472! Nie widzita473, że się ociec474 wrócił?

Zaroiły się chłopcy475 w słomie i oczy przecierać zaczęły, szepcąc sennym głosem:

– Tatuńciu! A coście nam przywieźli z jarmarku?

Ale chłop był zły i nie do rozmów mu było.

– Kijam przywiózł476! – rzekł tedy ostro.

A wtem Kubuś na słomie siadł i rzecze:

– Tatuńciu, widziałem króla.

A Skrobek:

– Królaś widział477? A jakiż to król był?

Na to chłopiec:

– A Trzejkrólowy!

– No, to ci się tylko tak śniło! – rzecze Skrobek, który nie chciał, żeby dzieci o Krasnoludkach wiedziały i sąsiadom powiadały.

Ale chłopiec nie dał się z tropu zbić.

– Ale! – zawołał. – Nie śniło mi się, tatuńciu, tylko żem sprawiedliwie króla widział! Koronę złotą miał, królewskie obleczenie478, brodę w pas i taką berlicę479 w ręku złocistą, że to aż blask od niej szedł jak od samego słońca. Sprawiedliwiem, tatuńciu, króla widział! Szedł i po drodze złoto siał.

Tu zaczął się bić w piersi chłopiec i przysięgać, jako mu się to nie śniło; ale Skrobek ofuknął go, tupnąwszy z gniewem nogą:

– Dam ja ci króla, próżniaku jeden, aż ci się kij przyśni! Wstawajcie mi duchem480, a po chrust do boru biegajcie, bo go już mało! Rozumiecie?!

– Rozumiemy – odrzekli Wojtuś i Kubuś, a wygrzebawszy się ze słomy, w wiaderku się umyli, koszuliny krajką481 przepasali, uklękli, pacierze odmówili, po czym rękę ojca ucałowali i wziąwszy za pazuchę kilka wczorajszych kartofli, ku progowi szli.

A Skrobek rzemień z siebie odpasał, do góry go podniósł i pyta:

– Widzita, co trzymam w garści?

– Jużci widzim – chłopcy na to z nieśmiałością wielką.

– Cóż to jest?

– Ano… rzemień.

– Do czego?

– Ano… do bicia.

– A bicie boli?

– Oj, boli, tatuńciu, boli!

I nuż piąstkami oczy trzeć, za kolana obejmować ojca, do płaczu się krzywić.

Ale Skrobek rękę z rzemieniem opuścił i rzecze:

– Pamiętajcie to sobie, jeden z drugim, co wam teraz powiem: jak mi który parę z gęby puści o tym królu, to mu takie cięgi tym rzemieniem sprawię, że w niebie będzie słychać! Rozumiecie?

– Oj, rozumiemy, rozumiemy, tatuńciu! – szlochali obaj chłopcy, coraz silniej obejmując ojcowskie kolana. – Oj, nie piśniem i słówka! Ano, nie bijcie nas też, nie bijcie, tatuńciu złocisty!

– No, dobrze już! – rzecze chłop i rzemień na ławę ciśnie. – A teraz marsz po chrust!

Wtulili chłopcy głowiny w ramiona i ciszkiem482 wysunęli się z izby.

A kiedy już byli za płotem, obejrzał się Kubuś na chałupę przezornie, po czym trąciwszy w bok brata, rzecze:

– A ja, com króla widział, tom widział!

417rola – ziemia uprawna. [przypis edytorski]
418parno – wilgotno, gorąco i duszno; jak gdy powietrze nasycone jest parą a. oparami. [przypis edytorski]
419w boru – dziś popr. forma Ms.lp.: w borze. [przypis edytorski]
420szprync (daw.) – skok. [przypis edytorski]
421opończa – rodzaj płaszcza, z kapturem, bez rękawów, noszonego między XIV a XVII wiekiem. [przypis edytorski]
422kumoszka (daw., pot.) – kuma; przyjaciółka, koleżanka. [przypis edytorski]
423folgować (daw.) – złagodzić swoje zachowanie względem kogoś, czegoś. [przypis edytorski]
424termin (daw.) – opresja, kłopot. [przypis edytorski]
425fortuna – los. [przypis edytorski]
426oczeret – trwała roślina rosnąca na terenach podmokłych, głównie przy brzegach. [przypis edytorski]
427łątka (daw.) – lalka, marionetka. [przypis edytorski]
428precz – daleko. [przypis edytorski]
429rad bym jej dziękował – tu: chętnie bym jej dziękował. [przypis edytorski]
430letszy (daw.) – dziś popr. forma: lżejszy. [przypis edytorski]
431modry – ciemnoniebieski. [przypis edytorski]
432zamyślać – zamierzać. [przypis edytorski]
433rad – tu: chętnie. [przypis edytorski]
434kompania (daw.) – towarzystwo, towarzysze. [przypis edytorski]
435kołacz – nazwa pszennego ciasta, o kształcie kolistym, dawniej obowiązkowo wypiekanego na ważne uroczystości i święta. [przypis edytorski]
436inszego – dziś: innego. [przypis edytorski]
437purpura – tu: królewski płaszcz w kolorze purpurowym. [przypis edytorski]
438kmieć – chłop z własnym gospodarstwem, opłacający czynsz. [przypis edytorski]
439rezurekcja – w kościele katolickim uroczyste nabożeństwo wielkanocne połączone z procesją, odprawiane o świcie w Niedzielę Wielkanocną. [przypis edytorski]
440ulęgałka – owoc dzikiej gruszy nadający się do spożycia po uleżeniu się. [przypis edytorski]
441graf – hrabia; tytuł arystokratyczny nadawany szlachcie w daw. Niemczech; szlachta: wyższy stan społeczny mający liczne przywileje m.in. prawo do posiadania ziemi. [przypis edytorski]
442wikt – pożywienie; wyżywienie. [przypis edytorski]
443pasztetnik – daw. nazwa cukiernika lub piekarnika w kuchniach węglowych, a także osoby specjalizującej się w wykwintniejszych wyrobach spożywczych, m.in. cukierniczych. [przypis edytorski]
444gąsior – duży, szklany baniak służący m.in. do wyrobu wina w domowych warunkach. [przypis edytorski]
445znaszże – konstrukcja z partykułą -że; znaczenie: czy znasz. [przypis edytorski]
446hajno (gw.) – tam. [przypis edytorski]
447kobierzec – dywan. [przypis edytorski]
448fuzja – broń myśliwska. [przypis edytorski]
449modry – ciemnoniebieski. [przypis edytorski]
450wieniec dożynkowy – wieniec wity ze zbóż, przyozdabiany kwiatami, jarzębiną, wstążkami. Robiony na dożynki czyli ludowe święto na zakończenie zbiorów zbóż. [przypis edytorski]
451nagonka – grupa ludzi, którzy na polowaniach naganiają zwierzynę w pobliże stanowisk myśliwskich. [przypis edytorski]
452ogar – pies myśliwski, tropiący zwierzynę. [przypis edytorski]
453złaźtaż – konstrukcja z partykułą -że, skróconą do -ż, tu: w funkcji wzmacniającej; złaźta (gw.): złaźcie, zchodźcie. [przypis edytorski]
454kiej (gw.) – kiedy. [przypis edytorski]
455struga – niewielka rzeczka a. strumień. [przypis edytorski]
456żuraw – tu: rodzaj prostej dźwigni umożliwiającej wyciąganie wiadrem wody ze studni. [przypis edytorski]
457korytko – podłużne naczynie, najczęściej drewniane, przeznaczone do pojenia lub karmienia zwierząt. [przypis edytorski]
458możeta (gw.) – możecie. [przypis edytorski]
459nieukontentowany – niezadowolony. [przypis edytorski]
460gwiazda jutrzenna – jutrzenka; określenie dla planety Wenus widocznej przed wschodem Słońca na widnokręgu. [przypis edytorski]
461obrzasł – został oświecony brzaskiem, światłem widocznym przed wschodem słońca. [przypis edytorski]
462zapiecek – w daw. wiejskich domach miejsce za piecem lub na piecu. Były to przeważnie duże piece kaflowe, czasami budowane z cegły, na których również gotowano posiłki. [przypis edytorski]
463postronek – gruby, mocny sznur. [przypis edytorski]
464cebrzyk – zdrob. od: ceber; duże, drewniane naczynie z klepek, podobne do wiadra, najczęściej o dwóch uchach. [przypis edytorski]
465półkwartek – naczynie o pojemności pół kwarty, tj. ok. ½ l; kwarta: ¼ garnca, tj. ok. 1 l; garniec: daw. miara objętości cieczy, w XIX wieku równa ok. 4 litrom. [przypis edytorski]
466zydel – drewniany stołek. [przypis edytorski]
467kobiałka – nieduży koszyk. [przypis edytorski]
468pułap – drewniany sufit, strop. [przypis edytorski]
469insi – dziś: inni. [przypis edytorski]
470obrządzić szkapę – wykonać niezbędną pracę przy koniu, jak czyszczenie sierści i kopyt, nakarmienie, napojenie; szkapa: chudy, nędzny koń. [przypis edytorski]
471wstawajta (gw.) – wstawajcie. [przypis edytorski]
472duchem (daw.) – szybko. [przypis edytorski]
473widzita (gw.) – wstawajcie. [przypis edytorski]
474ociec (gw.) – dziś popr. forma: M.lp.: ojciec. [przypis edytorski]
475zaroiły się chłopcy (…) zaczęły – dziś popr.: zaroili się, zaczęli; zaroili się tu: poruszyli się. [przypis edytorski]
476kijam przywiózł – konstrukcja w ruchomą końcówką czasownika: kija przywiozłem. [przypis edytorski]
477królaś widział – konstrukcja w ruchomą końcówką czasownika: króla widziałeś. [przypis edytorski]
478obleczenie – ubranie. [przypis edytorski]
479berlica – berło królewskie. [przypis edytorski]
480duchem – tu: szybko, prędko. [przypis edytorski]
481krajka – wzorzysty pasek. [przypis edytorski]
482ciszkiem – po cichu. [przypis edytorski]
Купите 3 книги одновременно и выберите четвёртую в подарок!

Чтобы воспользоваться акцией, добавьте нужные книги в корзину. Сделать это можно на странице каждой книги, либо в общем списке:

  1. Нажмите на многоточие
    рядом с книгой
  2. Выберите пункт
    «Добавить в корзину»