Бесплатно

Przygody Tomka Sawyera

Текст
iOSAndroidWindows Phone
Куда отправить ссылку на приложение?
Не закрывайте это окно, пока не введёте код в мобильном устройстве
ПовторитьСсылка отправлена
Отметить прочитанной
Шрифт:Меньше АаБольше Аа

Rozdział XXXIV

Wieść rozeszła się po miasteczku lotem błyskawicy i w parę minut później kilkanaście łodzi wypełnionych mężczyznami płynęło już w stronę pieczar Mac Dougala. Za nimi wyruszył statek szczelnie nabity ciekawskimi pasażerami. Tomek Sawyer siedział w łodzi sędziego Thatchera.

Gdy otworzono drzwi, prowadzące do pieczar, w półmroku korytarza ukazał się straszny widok. Indianin Joe leżał rozciągnięty na ziemi, martwy, z twarzą tuż przy szczelinie pod drzwiami, jakby do ostatniej chwili jego oczy wpatrywały się tęsknie w światło, radość i wolność życia po drugiej stronie drzwi. Tomek był wzruszony, bo z własnego doświadczenia wiedział, jakie męki przeszedł Joe przed śmiercią. Zbudziła się w nim litość, ale niezależnie od niej doznał uczucia nieopisanej ulgi; dopiero teraz poczuł się naprawdę bezpieczny. Uświadomiło mu to, jakim ciężarem przygniatał go strach od dnia, kiedy złożył przed sądem zeznania przeciw temu bezwzględnemu mordercy.

Duży myśliwski nóż Indianina leżał przy nim ze złamaną klingą. Masywny próg drzwi był niemal cały zestrugany. Cała praca poszła na darmo, gdyż na zewnątrz próg stanowiła żywa skała, której nóż nie mógł naruszyć i musiał się złamać. Ale nawet gdyby nie było tej skały, wysiłek Joego na nic by się nie przydał, bo choćby zestrugał cały próg, i tak nie zdołałby się przecisnąć pod drzwiami. Indianin musiał o tym wiedzieć. Strugał i dłubał, byle się tylko czymś zająć; byle skrócić sobie długi czas męki, by jakimkolwiek zajęciem zagłuszyć straszne myśli. Zwykle u wejścia do pieczar można było znaleźć ogarki świec porzucone przez turystów – teraz nie było ani jednego. Więzień pozbierał je i zjadł. Musiał także chwytać nietoperze i zjadać je żywcem, o czym świadczyły leżące na ziemi ich pazury. Nieszczęsny Joe umarł z głodu i pragnienia. Niedaleko niego w ciągu długich wieków wyrósł z ziemi stalagmit. Utworzyły go krople wody, kapiące ze stalaktytu, wiszącego u stropu. Więzień ułamał stalagmit i położył na nim kamień, w którym wydrążył małe zagłębienie. W ten sposób chwytał bezcenne krople wody, spadające co dwadzieścia minut z dokładnością zegara wahadłowego. Dawało to łyżeczkę wody na dobę…

Krople te spadały, gdy budowano piramidy, gdy zdobywano Troję, gdy powstawało Imperium Rzymskie, gdy ukrzyżowano Chrystusa, gdy Wilhelm Zdobywca tworzył państwo angielskie, gdy Kolumb żeglował po oceanie, gdy wojna o niepodległość Ameryki była najnowszym wydarzeniem. I ciągle jeszcze spadają i będą spadać być może do końca świata. Wiele lat upłynęło już od chwili, kiedy nieszczęsny Joe wydrążył kamień, by chwytać bezcenne krople, ale po dziś dzień, zwiedzający pieczary turysta, długo i ze wzruszeniem patrzy na ten kamień i ściekającą wodę. Na liście cudów labiryntu pieczar Mac Dougla „Czarka Indianina Joego” zajmuje pierwsze miejsce. Nawet „Pałac Aladyna” nie może z nią konkurować.

Zwłoki pół-Indianina Joego pochowano tuż u wejścia do jaskini. Z miasteczka, z okolicznych farm i wiosek ściągnęły tłumy ludzi na jego pogrzeb. Przybyli wozami i łodziami, z dziećmi i prowiantem. Wszyscy orzekli, że pogrzeb Indianina był nie mniejszą atrakcją niż byłaby jego publiczna egzekucja.

Pogrzeb Joego położył kres sprawie petycji do rządu o jego ułaskawienie. Wprawdzie według opinii publicznej mieszaniec miał na sumieniu pięć morderstw, ale i tak znaleźli się ludzie, którzy chcieli go uchronić od stryczka. Śmierć Indianina w naturalny sposób zakończyła te starania.

Nazajutrz po pogrzebie Tomek wyciągnął Hucka w ustronne miejsce, aby odbyć z nim ważną rozmowę. O przygodzie Tomka Huck wiedział już wszystko od starego Walijczyka i pani Douglas, ale Tomek szepnął mu, że jest jeszcze coś, o czym na sto procent nie mógł słyszeć. I właśnie na ten temat chce teraz z nim pomówić. Huck posmutniał:

– Wiem, o co chodzi – powiedział. – Poszedłeś pod numer drugi i nic nie znalazłeś, oprócz wódki. Wprawdzie nikt mi nie powiedział, że to byłeś ty, ale od razu zrozumiałem, że ta heca z wódką to twoje odkrycie. I domyśliłem się, że nie znalazłeś tam skarbu, bo inaczej na pewno dałbyś mi jakoś znać. Wiesz, Tomek, coś mi mówi, że te pieniądze przepadły na zawsze.

– Co ty mówisz, Huck! Ja nie miałem nic wspólnego z tą gospodą! Przecież w sobotę, kiedy pojechałem na wycieczkę, gospoda była jeszcze otwarta; wiesz o tym, bo sam miałeś stać pod nią na warcie.

– Co? Rzeczywiście! Boże, zdaje mi się, że już cały rok upłynął od tego czasu. Ale masz rację, to było tej samej nocy, kiedy szedłem za pół-Indianinem do domu wdowy…

– To ty szedłeś za nim?

– Tak, ale o tym nikomu ani słowa! Joe na pewno miał jakichś przyjaciół, a ja nie mam najmniejszej ochoty, żeby przyszli tutaj mścić się na mnie. Przecież gdyby nie ja, facet siedziałby sobie teraz w Teksasie i gwizdał na wszystkich.

I Huck w zaufaniu opowiedział Tomkowi całą swoją przygodę.

– W każdym razie – powiedział Huck, wracając do głównej sprawy – ten, kto świsnął spod numeru drugiego wódkę, zgarnął i pieniądze. Teraz możemy zapomnieć o skarbie.

– Coś ci powiem, Huck. Tych pieniędzy nigdy nie było pod numerem drugim…

– Co takiego? – Huck wpatrywał się badawczo w twarz Tomka. – Wpadłeś na jakiś ślad?!

– Huck, one są w pieczarach!!

Huckowi zaświeciły się oczy.

– Powtórz to jeszcze raz, Tomku!

– Pieniądze są w pieczarach!

– Tomek, daj słowo honoru, że mówisz poważnie.

– Słowo honoru, że mówię poważnie. Pójdziesz ze mną, żeby pomóc mi je wyciągnąć?

– No jasne!! To znaczy… jeśli będziemy mogli oświecić sobie tam drogę i w ogóle… mieć pewność, że nie zabłądzimy.

– Spokojna głowa! Zrobimy to bez najmniejszego ryzyka.

– Niech ja skisnę! Ale skąd wiesz, że pieniądze…

– Nic się nie martw, Huck. Wszystko sam zobaczysz i zrozumiesz, jak już tam będziemy. Jeśli nie znajdziemy skarbu, oddam ci mój bęben i w ogóle wszystko, co mam. Słowo pirata!

– W porządku. Więc kiedy?

– Zaraz!! Oczywiście, jeśli masz na tyle sił po chorobie.

– A czy to daleko od wejścia? Dopiero trzy, cztery dni chodzę po podwórku i dalej niż kilometr nie dam rady iść. Nogi by mi wysiadły.

– Zwykłą drogą to jest ponad pięć kilometrów, ale ja znam inną… znacznie krótszą. Nikt inny nie ma o niej nawet zielonego pojęcia. Popłyniemy tam łódką. W dół popłynie sama z prądem, a z powrotem ja będę wiosłował. Huck, nie będziesz musiał nawet palcem kiwnąć!

– No to chodźmy! Szybko!

– Dobra. Ale najpierw musimy zabrać parę rzeczy: chleb, mięso, nasze fajki, jeden lub dwa woreczki, parę sznurków od latawców i trochę zapałek. Żebyś wiedział, jak bardzo wtedy żałowałem, że nie miałem ich ze sobą…

Zaraz po południu chłopcy „pożyczyli” sobie małą łódkę od pewnego pana, którego akurat nie było nigdzie w pobliżu, i ruszyli w drogę. Gdy byli już bardzo daleko od wejścia do pieczar, Tomek powiedział: – Cały ten stromy brzeg, od wejścia do pieczar aż do tego miejsca, na oko jest wszędzie jednakowy. Ani domów, ani ściętych drzew, nic tylko same zarośla. Ale widzisz tam w górze jaśniejszy pasek ziemi? Wygląda tak, jakby ziemia sama się obsunęła, prawda? To właśnie jest mój znak. Wysiadamy.

Wyszli na brzeg.

– Słuchaj, Huck, z miejsca, gdzie teraz stoimy, masz tylko kilkanaście kroków do dziury, przez którą wyszedłem na świat. Ciekawy jestem, czy ją znajdziesz?

Huck szukał wszędzie, ale nic nie znalazł. Wtedy Tomek z dumną miną podszedł ku zbitej gęstwinie krzaków i rzekł:

– To tu! Patrz! Chyba na całym świecie nie ma drugiej tak świetnie schowanej dziury. Tylko trzymaj język za zębami. Od dawna chciałem zostać zbójcą, ale cały czas brakowało mi odpowiedniej kryjówki, której by nikt nie mógł odnaleźć. To jest właśnie takie miejsce. Nikomu nic o tym nie powiemy. Do tajemnicy dopuścimy tylko Joego Harpera i Bena Rogersa, bo musimy mieć całą bandę, inaczej wszystko byłoby do kitu. „Banda Tomka Sawyera”! To brzmi wspaniale, co, Huck?

– Aha! A kogo będziemy łupić?

– Mój Boże, przeważnie każdego. Będziemy czatować na przejezdnych – tak się to robi.

– I będziemy ich zabijać?

– Nie… nie zawsze. Będziemy ich trzymać w pieczarach, dopóki nie dostaniemy okupu.

– Co to jest okup?

– Pieniądze. Przyjaciele jeńców muszą zapłacić za nich tyle pieniędzy, ile tylko mogą zebrać. A jeśli minie rok, a okupu nie będzie, wtedy jeńców się zabija. Taka jest zasada. Tylko kobiet się nie zabija. Zamyka się, ale nie zabija. One są zawsze piękne, bogate i okropnie się boją. Zabiera się im zegarki i inne takie, ale zdejmuje się przed nimi kapelusz i rozmawia z wyszukaną grzecznością. Nikt nie jest tak dobrze wychowany jak zbójca – możesz się o tym dowiedzieć z każdej książki. Potem kobiety zakochują się w nas; po upływie jednego lub dwóch tygodni przestają płakać, no i wtedy w ogóle już nie można się ich pozbyć z jaskini. Wygonisz je, a one i tak zaraz wracają. Tak jest w każdej fachowej książce.

– To całkiem niezłe. Chyba nawet lepsze niż życie pirata.

– Pewno, że lepsze. Zwłaszcza, że przez cały czas masz pod ręką dom, cyrk, i tak dalej.

Tymczasem skończyli przygotowania do zejścia w głąb pieczar. Wczołgali się do dziury. Tomek prowadził. Z trudem dobrnęli do końca korytarza, przywiązali sznurek i ruszyli dalej. Po kilku krokach znaleźli się przy źródle. Tomka obleciał zimny dreszcz. Pokazał Huckowi koniuszek knota, przylepiony bryłką gliny do skały, i opowiedział jak razem z Becky patrzyli na ostatnie podrygi gasnącego płomyka.

Mimo woli zaczęli mówić szeptem. Cisza i mrok, jakie panowały w tym miejscu, działały na nich przygnębiająco. Poszli dalej i skręcili w drugi korytarz, którym dotarli aż do rzekomej „przepaści”. Przy świetle świec okazało się, że nie była to przepaść, tylko strome zbocze gliniastego wzgórza, mającego sześć do dziesięciu metrów wysokości. Tomek szepnął:

– Teraz coś ci pokażę.

Podniósł wysoko świecę i powiedział:

 

– Zajrzyj za ten róg, jak daleko możesz. Widzisz coś? Tam, na tej wielkiej skale – znak zrobiony kopciem świecy.

– Tomku, to przecież krzyż!

– Więc gdzie jest „numer drugi”? „Pod krzyżem”, co? Właśnie tam widziałem Indianina, jak trzymał świecę w ręce!

Huck przez chwilę nieruchomym wzrokiem wpatrywał się w tajemniczy znak, po czym szepnął drżącym głosem:

– Tomku, uciekajmy stąd!

– Co? I zostawić skarb?!

– Tak, zostawić. Nie rozumiesz? Na pewno pilnuje go duch Indianina!

– Coś ty, Huck! Niemożliwe! On straszy tam, gdzie umarł – u wejścia do pieczar. A to jest dobre pięć kilometrów stąd.

– Nie wierzę w to. On się kręci koło miejsca, gdzie leżą pieniądze. Znam zwyczaje duchów, ty zresztą też je znasz…

Tomek zaczął się obawiać, że Huck ma rację. Ogarnął go niepokój. Naraz błysnęła mu zbawienna myśl:

– Słuchaj, Huck, ale z nas osły! Przecież duch Indianina nie może przyjść tam, gdzie jest krzyż!

Argument trafił w dziesiątkę i poskutkował w całej pełni.

– O kurczę, to prawda! Jasne, że tak! Całe szczęście, że tu jest krzyż. No to zjeżdżajmy na dół po skrzynkę!

Tomek ruszył przodem. Schodząc w dół, wybijał w glinie prymitywne schodki. Huck szedł za nim. Obok wielkiej wystającej skały była mała komora, z której rozchodziły się cztery korytarze. Przeszukali trzy, ale bez rezultatu. U stóp skały odkryli małą niszę, a w niej legowisko z kilku koców, stare szelki, skórkę ze słoniny i dokładnie obgryzione kości paru kurcząt. Skrzyni z pieniędzmi ani śladu. Chłopcy szukali wzdłuż i wszerz – na próżno. Wreszcie Tomek powiedział:

– Mówił, że pod krzyżem. A tutaj jest najbliżej krzyża. To nie może być pod samą skałą, bo ona siedzi głęboko w ziemi.

Przetrząsnęli wszystko jeszcze raz. W końcu usiedli zniechęceni. Huckowi nic nie przychodziło do głowy. Po chwili milczenia Tomek odezwał się:

– Patrz, Huck, tu w glinie są ślady nóg i plamy od świecy, ale tylko z tej strony skały; z innych stron nic nie ma – to już sprawdziliśmy. Wiesz, co? Jestem pewny, że pieniądze są jednak pod skałą… Trzeba odkopać glinę.

– To może i niezły pomysł – powiedział Huck, w którego znowu wstąpiła otucha.

Tomek wydobył swój „prawdziwy” scyzoryk „Barlow” i zaczął nim rozkopywać glinę. Na głębokości kilku centymetrów trafił na drzewo.

– Huck, słyszałeś?!

Huck zaczął rozgrzebywać glinę rękami. Odsłonili kilka desek i wyciągnęli je na wierzch. Zakrywały one naturalny korytarz, który schodził pod skałę. Tomek wsunął się do środka i próbował oświetlić wnętrze, ale końca korytarza nie było widać. Zaproponował, żeby to dokładnie zbadać. Schylił się i cały wszedł pod skałę. Wąski tunel pochylał się nieco w dół. Tomek skręcił najpierw w prawo, potem w lewo, a Huck niemal deptał mu po piętach. Nagle, po jeszcze jednym ostrym zakręcie, Tomek zawołał:

– Święty Boże! Huck, patrz!

To była bez wątpienia skrzynia ze skarbem. Stała w małym zagłębieniu; obok niej leżała pusta beczka po prochu, a nieco dalej kila strzelb w skórzanych futerałach, kilka par starych mokasynów, skórzany pas z nabojami i inne rupiecie zupełnie przemoknięte od ściekającej wody.

– Nareszcie! – zawołał Huck, grzebiąc ręką w zaśniedziałych monetach. – Ale teraz jesteśmy bogaci!

– Zawsze wiedziałem, Huck, że znajdziemy ten skarb. Ale to takie cudowne, że aż trudno w to uwierzyć!… Słuchaj, nie ma na co czekać, trzeba zabrać stąd te pieniądze. Czekaj, zobaczę czy dam radę sam podnieść skrzynkę.

Była bardzo ciężka. Tomek wprawdzie ruszył ją z miejsca, ale nie było mowy, aby doniósł ją do łódki.

– Tak właśnie myślałem – wysapał. – Kiedy zobaczyłem, jak wynoszą tę skrzynkę z nawiedzonego domu, od razu wiedziałem, że musi być dość ciężka. Dobrze zrobiliśmy, że zabraliśmy worki.

Pieniądze szybko znalazły się w workach i chłopcy zanieśli je do skały zaznaczonej krzyżem.

– Weźmy jeszcze strzelby i inne rzeczy – doradzał Huck.

– Nie, lepiej zostawmy je tutaj. Przydadzą się nam, kiedy będziemy zbójcami. Teraz niech sobie tu leżą. W tym miejscu będziemy też urządzać orgie. Widzę, że ta komora świetnie nadaje się na orgie.

– Co to są orgie?

– Nie wiem. Ale zbójcy zawsze wyprawiają orgie, więc my też musimy. No, chodź Huck, sporo czasu tu straciliśmy. Chyba jest już bardzo późno. Jestem strasznie głodny. W łodzi pojemy sobie i zapalimy.

Po niedługiej chwili wyszli spod ziemi w gęstwinę krzaków. Rozejrzeli się ostrożnie, sprawdzili, czy wszystko jest w porządku i pobiegli w stronę łódki. Wyprawili sobie małą ucztę i w błogim nastroju zapalili fajki. Gdy słońce chyliło się już ku zachodowi, odbili od brzegu i popłynęli w górę rzeki. Tomek wiosłował, wesoło gawędząc z Huckiem. Do miasteczka dotarli o zmroku.

– Wiesz co, Huck, schowamy skarb w drwalni pani Douglas. Przyjdziemy tam wcześnie rano, przeliczymy pieniądze i podzielimy się nimi po połowie. Potem wyszukamy sobie w lesie jakiś bezpieczny schowek i zakopiemy je tam. Teraz posiedź tu chwilę i popilnuj tego wszystkiego, a ja skoczę po wózek Bena Taylora. Wrócę za minutę.

Zniknął i po chwili wrócił z małym ręcznym wózkiem. Załadował worki, przykrył je starymi szmatami i ruszył, ciągnąc za sobą swój bagaż. Obok domu Walijczyka przystanęli, aby odpocząć. Właśnie wybierali się w dalszą drogę, gdy wyszedł stary i zawołał:

– Hej, kto tam?

– Huck i Tomek Sawyer!

– Wspaniale! Chodźcie no ze mną, chłopcy, bo tam wszyscy na was czekają! No chodźcie, nie bójcie się. Dajcie ten wózek, to go wam pociągnę. O, do licha, lekki to on nie jest! Co tam macie, cegły czy stare żelastwo?

– Hm, stare żelastwo… – odpowiedział Tomek.

– Tak myślałem. Wszyscy chłopcy wolą się namęczyć i stracić kupę czasu na zbieranie złomu, za który dostaną parę groszy, niż nająć się do jakiejś pracy u uczciwych ludzi. Ale taki już jest ten świat. No, chłopaki, jazda!

Chłopcy chcieli się dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi.

– Nic wam teraz nie powiem. Dowiecie się u pani Douglas.

Huck zaniepokoił się trochę, bo zawsze go o coś niesłusznie posądzano, toteż powiedział nieśmiało:

– Ale myśmy nie zrobili nic złego, panie Jones.

Walijczyk roześmiał się.

– Mój kochany, ja nic nie wiem i niczego się nie domyślam. A może pokłóciłeś się z panią Douglas?

– Ależ skąd! Ona zawsze była dla mnie taka dobra!

– No więc wszystko w porządku. Czego się boisz?

Zanim wolno myśląca głowa Hucka zdołała sobie odpowiedzieć na to pytanie, obaj z Tomkiem zostali wepchnięci do salonu pani Douglas. Pan Jones zostawił wózek za drzwiami i wszedł za nimi.

Pokój był wspaniale oświetlony. Zebrali się tu wszyscy ludzie, którzy mieli jakiekolwiek znaczenie w miasteczku. Byli więc państwo Thatcherowie, Harperowie, Rogersowie, ciotka Polly, Sid, Mary, pastor, redaktor i wielu, wielu innych – a wszyscy odświętnie ubrani.

Wdowa przywitała chłopców z możliwie największą serdecznością, na jaką można się było w ogóle zdobyć wobec gości, którzy wyglądali tak jak oni. Byli od stóp do głów ubabrani gliną i pochlapani woskiem ze świec. Ciotka Polly zaczerwieniła się ze wstydu jak piwonia, zmarszczyła brwi i groźnie trzęsła głową. Ale najgorzej ze wszystkich czuli się sami chłopcy; nikt nie był tak zakłopotany jak oni dwaj. Pan Jones zdał relację:

– Tomka ciągle nie było w domu. Już myślałem, że nic z tego nie będzie i chciałem dać za wygraną, gdy dosłownie nadziałem się na nich przed moim własnym domem. No i tak, jak stali, przyprowadziłem ich tutaj.

– I bardzo dobrze pan zrobił – powiedziała wdowa. – Chodźcie za mną, chłopcy.

Wciągnęła ich do sypialni i powiedziała:

– Teraz umyjcie się i przebierzcie. Tu leżą dwa nowe ubrania; koszule, skarpetki, wszystko w komplecie. To dla Hucka – daj spokój, chłopcze, nie dziękuj – jedno ubranie jest od pana Jonesa, drugie ode mnie. Będą chyba dobre na was obu. No, ubierajcie się. Poczekamy na was. Jak już będziecie podobni do ludzi, to zejdźcie do salonu.

Po tych słowach wyszła.

Rozdział XXXV

– Słuchaj, Tomek – powiedział Huck – gdybyśmy znaleźli linę, moglibyśmy zwiać stąd. Okno nie jest wysoko.

– Bez sensu! Dlaczego chcesz zwiewać?

– Eee, nie lubię tłoku… nie jestem do tego przyzwyczajony. Ja tego nie wytrzymam. Nie zejdę do nich!

– Gadanie! To nic nadzwyczajnego. Zresztą wszystko mi jedno. Nie bój się, będę stał obok i uważał na ciebie.

Zjawił się Sid.

– Wiesz, Tomek – powiedział – ciocia czekała na ciebie całe popołudnie. Mary przygotowała twoje odświętne ubranie i wszyscy o ciebie pytali. Czy to coś na twoim ubraniu, to glina i świeca?

– Sid, bądź łaskawy nie wtykać nosa w cudze sprawy. Co to za heca tam na dole?

– To taki wieczorek, jakie wdowa często urządza. Dziś jest to przyjęcie na cześć Walijczyka i jego synów, za to, że ją wtedy w nocy uratowali. Słuchaj, jak chcesz, to mogę ci powiedzieć nawet coś więcej…

– No? Mów.

– Bo widzisz, stary Jones przygotował dla zebranych pewną niespodziankę, ale ja podsłuchałem, jak mówił dziś o tym z ciocią. He, he, teraz to już nie jest żadna tajemnica. Wszyscy już wiedzą – wdowa też , ale udaje, że się niczego nie domyśla. Panu Jonesowi bardzo zależało na tym, żeby Huck był tu dzisiaj, bo bez niego nie mógłby tak efektownie wystrzelić przed gośćmi z tą tajemnicą.

– Tajemnicą? Jaką?

– No, że Huck śledził tych bandytów aż do domu wdowy. Stary Jones chciał swoją niespodzianką narobić tutaj dużego hałasu, ale zdaje się, że nic z tego nie będzie…

Sid zachichotał, bardzo z siebie zadowolony.

– Sid, czy to ty rozgadałeś?

– Wszystko jedno kto. Ktoś rozgadał – to wystarczy.

– Sid, w całym mieście znam tylko jednego takiego łajdaka, który jest zdolny do czegoś podobnego. Tym łajdakiem jesteś ty. Gdybyś znalazł się przypadkiem na miejscu Hucka, zwiewałbyś stamtąd, aż by się za tobą kurzyło i ze strachu nikomu nie pisnąłbyś ani słowa o bandytach i ratunku dla pani Douglas. Umiesz tylko robić świństwa i nie możesz znieść, gdy kogoś chwalą za coś dobrego. No, no, nie dziękuj, jak mówi wdowa.

Tomek chwycił Sida za uszy, wytarmosił go porządnie i kilkoma kopniakami pomógł mu wydostać się za drzwi.

– Idź, poskarż się ciotce, jeśli masz ochotę, a jutro nastąpi ciąg dalszy!

W kilka minut później goście wdowy zasiedli do uroczystej kolacji. Zgodnie z ówczesnym zwyczajem wszystkie obecne dzieci – a było ich kilkoro – posadzono przy małych stoliczkach pod ścianą, stojących w tym samym pokoju. Gdy nadeszła odpowiednia chwila, pan Jones wygłosił mowę, w której podziękował wdowie za zaszczyt, jaki spotkał jego i jego synów, ale – ciągnął dalej – jest tu jeszcze ktoś inny, którego skromność…

I tak dalej, i tak dalej. Mistrzowsko wyjechał ze swoją dramatyczną rewelacją o roli Hucka w tej przygodzie, lecz zdumienie gości było mocno udawane i nie objawiło się w sposób tak głośny i żywiołowy, jak by to miało miejsce w innych okolicznościach. Pani domu jednak bardzo zręcznie udała zdziwienie i zasypała Hucka taką ilością komplementów i objawów wdzięczności, że biedak zapomniał nawet o tym, jak okropnie czuje się w swoim nowym ubraniu. Wydawało mu się, że jest tarczą, w którą mierzy uwaga wszystkich gości, ich życzliwe spojrzenia i chóralne pochwały.

Wdowa oświadczyła, że zamierza przyjąć Hucka do swego domu i wziąć go na wychowanie, a później, o ile jej środki na to pozwolą, pomóc mu skromnie, ale przyzwoicie urządzić się w życiu.

– Huckowi tego nie potrzeba – wszedł jej w słowo Tomek. – Huck jest bogaty.

Tylko dzięki dobremu wychowaniu goście nie zareagowali gromkim śmiechem na ten świetny dowcip towarzyski. Kłopotliwe milczenie przerwał Tomek:

– Huck ma pieniądze. Może państwo temu nie wierzycie, ale to prawda. Ma ich całą masę. Proszę się nie uśmiechać. Zaraz mogę państwa przekonać. Jedną chwileczkę!

Wypadł z pokoju. Wszyscy spoglądali na siebie, nie wiedząc, co o tym myśleć. Na Hucku spoczęły pytające spojrzenia gości, ale ten milczał jak zaklęty.

– Sid, o co chodzi Tomkowi? – zapytała ciotka Polly. – On… Nie rozumiem… Z nim nigdy nic nie wiadomo… Ja nie wiem…

Wszedł Tomek, uginając się pod ciężarem worków, i nie dał ciotce dokończyć zdania. Wysypał na stół całą górę złotych monet i powiedział po prostu:

– Połowa jest Hucka, a połowa moja.

Widok takiej masy pieniędzy zaparł wszystkim dech w piersiach. Wytrzeszczyli oczy i siedzieli jak skamieniali. Po chwili jednak odzyskali mowę i wszyscy naraz zaczęli domagać się wyjaśnień. Tomek oświadczył, że może udzielić wyjaśnień, i tak też zrobił.

Opowiadanie było długie, ale słuchało się go niczym sensacyjnej historii. Nikt ani słowem nie zmącił uroku, jaki miała opowieść Tomka. Gdy skończył, pan Jones powiedział:

 

– Myślałem, że dziś wieczór zadziwię państwa moją niespodzianką, ale wobec tego, co tu widzę, przyznaję, że była ona bardzo mizerna…

Przeliczono pieniądze. Było tego ponad dwanaście tysięcy dolarów. Nikt z obecnych w salonie gości nigdy nie widział tylu pieniędzy naraz, chociaż byli wśród nich i tacy, których majątek przedstawiał większą wartość.

Купите 3 книги одновременно и выберите четвёртую в подарок!

Чтобы воспользоваться акцией, добавьте нужные книги в корзину. Сделать это можно на странице каждой книги, либо в общем списке:

  1. Нажмите на многоточие
    рядом с книгой
  2. Выберите пункт
    «Добавить в корзину»